„SE”: - Bardzo rozczarowały pana rezultaty na czterech skoczniach?
Adam Małysz: - Oczekiwania na pewno były większe, ze strony trenerów, samych zawodników, a i z mojej strony - nie kryje dyrektor sportowy PZN. - Zwłaszcza po wcześniejszych dobrych wynikach Kamila Stocha i Piotrka Żyły. Ale rozczarowania nie było. Wszystko kręci się wokół zakłóceń w pozycji najazdu na próg, przez którą odbicie nie jest dość mocne. Na pewno nie pomogła też presja psychiczna, kreowanie polskich faworytów.
- Doszło do zadyszki czy może do zapaści?
- Nazwałbym to tylko wypadkiem przy pracy. Przecież zawodnik nie oduczy się skakać z dnia na dzień. Przedtem cały czas byliśmy w czołówce. Teraz zdarzyły się gorsze dni. Nie ma objawów zniechęcenia wśród reprezentantów. Wręcz przeciwnie - widać chęć poprawy. Nie ma co panikować. Trzeba wyciągnąć wnioski i – do przodu!
- Nie powinno się zrezygnować z kilku startów?
- Po pierwsze: wydaje mi się, że dokładanie teraz treningu mogłoby dać złe skutki. Nawet Maćkowi Kotowi, któremu potrzeba stabilności w zawodach, podczas których się spina mentalnie, a w treningach skacze dobrze. Po drugie: kadry A nie ma kim zastąpić w Pucharze Świata, poziom kadry B jest zbyt niski.
- Można jeszcze dogonić Ryoyu Kobayashiego?
- Patrząc na różnicę punktową w Pucharze Świata, wydaje się to niemożliwe. Ale skoki są nieprzewidywalne. Wszystko może zmienić się od jednego startu. Wszyscy mamy nadzieję, że zmieni się już w Predazzo. Jestem pełen optymizmu, że powrócą najlepsze skoki Polaków.