Kamil Stoch zaczął w Zakopanem od walki ze starymi demonami
Po czterech tygodniach przerwy Kamil Stoch wrócił do Pucharu Świata w skokach narciarskich. Jego pierwszy skok w Zakopanem na 123 metry wzbudził jednak niepokój kibiców - trzykrotny mistrz olimpijski zajął po nim dopiero 47. miejsce w tej serii treningowej. Na szczęście szybko wykryto problem i kolejne dwie próby, w tym ta kwalifikacyjna, były już na wyższym poziomie, choć wciąż dalekie od ideału. Stoch w rozmowie po kwalifikacjach nie ukrywał, z czym zmagał się w piątek (17 stycznia) na Wielkiej Krokwi.
- Powiedziałbym, że te skoki były z progresem. Zacząłem od błędu w pozycji najazdowej, później to korygowałem i koniec końców udało mi się to zrealizować. Największym błędem w kwalifikacjach było bardzo mocne spóźnienie. Okrutnie spóźniłem, natomiast była dobra energia i jeszcze z tego potrafiłem wyciągnąć w miarę dobrą odległość - przyznał 26. zawodnik kwalifikacji, który nawet w najlepszych czasach spóźniał przecież skoki. Nie udało mu się tego uniknąć nawet po mocnym treningu, jaki w środku tygodnia odbył w Zakopanem.
- Czuję się po nim podobnie. Nie mogę powiedzieć, że w czymś się utwierdziłem albo coś wypracowałem, bo tego nie pokazuję. Ale w dalszym ciągu mam świadomość, że stać mnie na bardzo dobre skoki. Potrafię daleko skakać i z tą świadomością będę pracował przez ten weekend - zapowiedział Stoch. Okazję na kolejny krok do przodu będzie miał już w sobotę. Thomas Thurnbichler wybrał go do składu na konkurs drużynowy obok Aleksandra Zniszczoła, Dawida Kubackiego i Pawła Wąska. Byli to najlepsi Biało-Czerwoni w piątkowych kwalifikacjach.
Przemysław Babiarz niespodziewanie przemówił przed skokami w Zakopanem! Ważne słowa dziennikarza TVP