- W zwycięstwo uwierzyłam dopiero po kilku chwilach od zakończeniu konkursu - mówi z uśmiechem "Super Expressowi" babcia naszego przebojowego skoczka.
Lata treningów i wyrzeczeń, pięcia się w hierarchii polskich skoków i wreszcie upragniony sukces. Krzysztof Biegun przebojem wdarł się do elity skoków narciarskich. Niedzielny konkurs w Klingenthal wywołał u pani Stanisławy Firlej wielkie emocje i nerwy, które teraz z trudem opisuje. - Krzyś prowadził, a to wszystko się tak długo ciągnęło. Dopiero jak się skończyło, to zaczęło do mnie docierać, że wnuczek wygrał. To była radość - mówi nam Stanisława Firlej.
Czytaj również: Krzysztof Biegun po rodzinnej tragedii: Babcia z nieba dmuchała mi pod narty
Jak podkreśla babcia Stanisława, wnuczek skoczkiem chciał zostać zawsze. - Był małym chłopcem, gdy zaczął trenować. Zależało mu bardzo i to skoki były najważniejsze. Bywało, że nie miał go kto zawieźć na trening, a wtedy płakał. Miał kiedyś operację na przepuklinę, kiedy już po niej miał iść do lekarza na badanie, to był blady jak kreda, tak bardzo bał się, że lekarz zabroni mu uprawiania skoków - opowiada babcia naszego skoczka.
Karierę zaczynał w Olimpijczyku Gilowice. Trenował w tym klubie pięć lat. Wtedy jeszcze nie było skoczni w Gilowicach. Dzieci ćwiczyły w zwykłej szkolnej sali gimnastycznej, głównie był to trening imitacyjny. Żeby skakać, trzeba było jechać do Szczyrku.
- Jego sukces to przede wszystkim zasługa rodziców, trenerów, no i oczywiście jego samego. Zdarzało się, że nie miał go kto zawieźć na trening na skoczni. I wtedy jego mama po prostu zdecydowała się na zrobienie prawa jazdy tylko po to, żeby Krzysztof mógł trenować - mówi nam Henryk Pasko (67 l.), prezes Parafialnego Klubu Sportowego Olimpijczyk Gilowice.
Zobacz także: Gregor Schlierenzauer: Drugi raz zachowałbym się tak samo
- Potem wybudowaliśmy skocznię w Gilowicach i Krzysiek mógł skakać u siebie. Zresztą do niego należy rekord naszej skoczni - dokładnie 24,5 metra. Kiedy skończył szkołę podstawową, przeszedł do szkoły w Szczyrku, i do Sokoła Szczyrk - dodaje prezes.
Teraz całe Gilowice liczą na to, że Krzysztof na długo zagości w światowej czołówce skoczków narciarskich. Ba, może nawet przywiezie z olimpiady w Soczi medal. Swoich nadziei nie kryje Henryk Pasko.
- Wierzę, że sobie poradzi, bo oprócz talentu ma predyspozycje psychiczne, nie spala się. Nie dba o to, że tuż obok stoi jakiś wielki, utytułowany skoczek, po prostu stara się robić swoje. Jego rozwój jest systematyczny, harmonijny. Wykorzystywał każdą daną mu szansę. Mam nadzieję, że jeśli dostanie olimpijską szansę w Soczi, to ją wykorzysta - mówi Henryk Pasko.
W czwartek o godzinie 19 odbędą się kwalifikacje do konkursu skokóww Kuusamo. Krzysiek Biegun - jak skoczek z pierwszej dziesiątki rankingu - nie musi się w nich startować.