Zawody miałyby się odbywać na czterech skoczniach - tak jak TCS. W Oslo, Lillehammer, Trondheim oraz na mamucie w Vikersund. Propozycja zakłada rozegranie zawodów w dniach od 12 do 19 marca. FIS wstępnie przyjął założenia, a organizatorzy podkreślają, że już w tym momencie - jeszcze przed ostateczną decyzją zatwierdzającą nowy kalendarz - są wręcz zszokowani liczbą propozycji sponsoringu imprezy. - Ostateczna decyzja zapadnie co prawda podczas kongresu FIS w Meksyku w czerwcu, jednak można śmiało powiedzieć, że będziemy mieli w Norwegii wielki turniej - to słowa Calasa Brede Brathena, kierownika norweskiej reprezentacji, a zarazem głównego zarządcy przyszłej imprezy.
Estelle Balet NIE ŻYJE. To była wymarzona śmierć?! [WIDEO]
Co wywołuje takie zamieszanie? Przede wszystkim rewolucyjne założenia. W Vikersund, gdzie turniej miałby się kończyć, organizatorzy chcieliby wyeliminować wpływ sędziów na wyniki. Na ich noty - raz takie, raz takie, ale nigdy składające się w logiczną całość. O wynikach decydowałaby więc tylko odległość osiągnięta przez zawodnika. Brzmi nieźle, prawda?
Podobnie jak informacja, że w Oslo możliwe byłoby zdobywanie punktów dodatkowych, a zamiast systemu eliminacji - znanego z TCS - planowana jest organizacja serii ćwierćfinałowych, półfinałowych i finałowych. Co oznacza więcej emocji i jeszcze więcej możliwości wystąpienia niespodziewanych rezultatów. Co znowu skokom narciarskim powoli byłoby potrzebne, biorąc pod uwagę, jak stateczny i przewidywalny był ostatni sezon Pucharu Świata, absolutnie zdominowany przez faworytów.
Czy to początek narciarskiej rewolucji? Miejmy nadzieję. Powoli stały się nudne dyskusje na temat tego, dlaczego lądowanie niektórych zawodników było ładne - chociaż na dwie nogi - a innych brzydkie, chociaż telemarkiem.