Kiedyś, zgodnie z zasadą wyznawaną przez barona Pierre’a de Coubertin, sam udział w igrzyskach był wielkim osiągnięciem. Organizatorzy najważniejszej imprezy czterolecia nie stawali zawodnikom na przeszkodzie, czego efektem były m.in. występy takie, jak te Eddiego Edwardsa w Calgary w 1988 roku. Brytyjski skoczek osiągnął niesamowitą popularność jako najgorszy zawodnik świata, a jego rozpoznawalność była znacznie większa niż niektórych ówczesnych mistrzów. To jego wybryki doprowadziły do wprowadzenia kwalifikacji. Co prawda na igrzyskach konkursy odbywały się bez kwalifikacji aż do 1998 r., ale początek XXI wieku przyniósł zmiany także na tym szczeblu. Od Salt Lake City MKOl zaczął rozgrywać kwalifikacje przed zawodami, by ograniczyć udział najsłabszych zawodników. Ci wciąż mogli jednak przyjechać na igrzyska i wystartować w serii kwalifikacyjnej, a każdy kraj mógł wystawić 4 skoczków. Często były to jedyne zawody w sezonie, podczas których pojawiali się reprezentanci np. Chin, Gruzji czy Wielkiej Brytanii. Niestety, także ta formuła okazała się dla włodarzy zbyt luźna i od 2010 r. limity stały się jeszcze ostrzejsze.
MKOl skończył z ideałami olimpijskimi
Począwszy od igrzysk w Vancouver, limit startowy wynosił 70 miejsc, jednak najlepsze kraje otrzymywały po 5 nominacji, choć w kwalifikacjach i tak mogły wystawić tylko 4 skoczków. Odbiło się to na egzotycznych krajach, które toczyły rywalizację o uzyskanie miejsca w kwalifikacjach. Jednak skoki narciarskie na igrzyskach wyglądały tak jedynie do 2014 r. Po zmaganiach w Soczi wprowadzono zasadę, zgodnie z którą do startu na IO dopuszczonych jest jedynie 65 skoczków. Czołowe kraje wciąż zajmują 5 miejsc, choć wystawiają 4 reprezentantów, a słabsze nacje muszą zadowolić się swoimi ściśle wyliczonymi limitami. Ustala się je na podstawie wyników uzyskanych w Pucharze Świata i Letnim Grand Prix (oraz w zimowym i letnim Pucharze Kontynentalnym) w trakcie dwóch sezonów poprzedzających igrzyska.
Doprowadziło to do tego, iż w Pjongczangu na starcie kwalifikacji stanęło zaledwie 57 skoczków. Nawet gospodarze nie mogli skorzystać z pełnej puli 4 zawodników. Tymczasem w Pekinie będzie jeszcze gorzej. Trudna sytuacja związana z pandemią koronawirusa doprowadziła do tego, że nie wszyscy dopuszczeni skoczkowie mogą pojawić się na skoczni. W związku z tym w kwalifikacjach do konkursu na skoczni normalnej pojawi się raptem 53 zawodników! To oznacza, że tylko trzech skoczków nie uzyska awansu do zawodów.
Mistrzostwa świata ostoją egzotyki w skokach
Skoki na igrzyskach olimpijskich przeszły w ostatnich latach ogromną zmianę. Reformy te mocno uderzyły w kraje o mniejszym potencjale, dla których ostatnim bastionem, by pokazać się wśród najlepszych pozostają mistrzostwa świata. To właśnie w nich wciąż obowiązuje prawo startu dla każdego aktywnego skoczka, co pozwala na występ m.in. Węgrów czy Łotyszy. Niestety, MKOl postanowił uczynić igrzyska bardziej elitarnymi, co w czasach pandemii spowodowało, że kwalifikacje wyglądają dość komicznie.