Przed mistrzostwami świata Granerud był zdecydowanym faworytem. Dominator Pucharu Świata miał w Słowenii potwierdzić, że nie ma sobie równych, ale rzeczywistość zweryfikowała te przewidywania. Już serie treningowe na normalnej skoczni pokazały, że inni zawodnicy mogą pokonać Norwega, a w konkursie było jeszcze gorzej. 26-latek nie zmieścił się nawet w pierwszej dziesiątce i zajął dopiero 11. miejsce. Sporo mówi się o klątwie liderów PŚ podczas MŚ, ponieważ od 10 lat żaden z najlepszych skoczków najbardziej prestiżowego pucharowego cyklu nie wyjechał z czempionatu z indywidualnym medalem. Najwięksi sympatycy Graneruda starali się zrzucić winę na warunki i zapowiadali popis idola na dużej skoczni. Ale tam również nie widać jego dominacji, a w czwartkowych kwalifikacjach zdobywca Kryształowej Kuli z sezonu 2020/21 był dopiero dziewiąty. To właśnie po tej serii postanowił podzielić się z norweską telewizją szczerą opinią na temat MŚ w Planicy.
Sfrustrowany Granerud nie zamierzał się dłużej hamować. Walnął prosto z mostu
Granerud nie stracił oczywiście nadziei, bo w dalszym ciągu jest jednym z faworytów do zdobycia medalu, ale otwarcie przyznał, że spodziewał się więcej po mistrzostwach w Słowenii. Słoweńcy od dawna starali się o organizację MŚ i wydawało się, że po tym, jak wreszcie dopięli swego, przeprowadzą imprezę z dużym rozmachem. Tym bardziej, że Planica regularnie organizuje zakończenie sezonu PŚ i wówczas pod Letalnicą pojawia się kilkadziesiąt tysięcy kibiców. Takie obrazki miały być ozdobą trwających mistrzostw, jednak skoczkowie muszą pogodzić się ze znacznie mniejszym zainteresowaniem.
- Przyzwyczaiłem się, że o 10 rano jest tu 40 tysięcy ludzi. To bardzo dziwne, że nie udaje im się zapełnić trybun. Przecież Słoweńcy to doskonali kibice, a bez nich jest nudno - przyznał bez ogródek Granerud w rozmowie z telewizją NRK. Pod skocznią pojawiają się zaledwie garstki kibiców, co boli też innych Norwegów. - Nie jesteśmy do tego przyzwyczajeni, szczególnie w Słowenii. To dość smutne, ale pod skoczniami jest nudno. Z drugiej strony rozumiem kibiców, skoro bilety na jeden dzień rywalizacji kosztowały ponad 50 euro. Dla nas, zawodników startujących w Słowenii, to całkowita nowość - wtórował koledze Johann Andre Forfang. Pozostaje mieć nadzieję, że ostatnie konkursy skoczków w piątek i sobotę zgromadzą większą widownię, bo Słoweńcy - a zwłaszcza Timi Zajc - są w czołówce faworytów do sukcesu.