Ma za sobą udział w ponad 10 wielkich imprezach i z żadnej dotychczas nie wracał z sukcesem. Sądzono, że jest coraz bliżej końca kariery i nic wielkiego nie osiągnie. Wszystko zmieniło się niedawno.
Od początku tego sezonu jest w wysokiej formie, co zaskoczyło obserwatorów i kibiców. Został mistrzem Polski, trener kadry Stefan Horngacher postanowił wstawić go do zespołu na MŚ w lotach, a wycofać słabiej spisującego się Macieja Kota - to też wiele mówiło o dyspozycji Huli. I wreszcie doczekał się krążka - został brązowym medalistą MŚ w drużynie. Sam nie bardzo może w to uwierzyć.
- To spełnienie marzeń. Prawie się popłakałem. Zdaję sobie sprawę, że zrobiliśmy coś historycznego, ale nie wiem, kiedy to do mnie dotrze - przyznał Hula, który godzinę po konkursie z trudem jeszcze dobierał słowa. Nie był to może taki paraliż mowy jak w przypadku Piotra Żyły po indywidualnym brązie MŚ przed rokiem, ale widać, że Stefan mocno przeżył to, co się stało na mamucie w Oberstdorfie.
- Widzę, że faktycznie ten medal wisi mi na szyi, ale chyba jeszcze nie dowierzam. To dla mnie bardzo ważne. Trochę już skaczę i zawsze byliśmy blisko podium drużynowego, ale ciągle czegoś brakowało. Mam medal i nikt mi go nie zabierze - raduje się.
Jeszcze kilka dni temu mało kto sądził, że Hula może wygryźć ze składu Kota. - Trochę poczekałem na szansę od trenera, ale warto było. Odwdzięczyłem się, chociaż start nie był łatwy. Od dawna przecież nie brałem udziału w drużynowych zawodach, to także inna odpowiedzialność - przypomniał nieoczekiwany bohater reprezentacji, który zapomina o tym, co złe i o nieprzyjaznych opiniach z przeszłości.
- Trudnych chwil nie będę rozpamiętywał. Powiem tylko, że warto było czekać, mieć marzenia i ciężko na nie pracować. Dziękuję rodzicom, żonie i całej rodzinie. Zawsze mnie wspierali i byli przy mnie. W domu na pewno znajdę na ten krążek honorowe miejsce - zapowiada Stefan.