Polski sport potrzebował wówczas bohatera. Nasi zawodnicy nie odnotowywali znaczących sukcesów i kibice byli tym stanem rzeczy mocno zmęczeni. Dlatego narodziny legendy Adama Małysza do dzisiaj mogą służyć za materiał do filmu. Gdy zaczynał Turniej Czterech Skoczni 2000/2001 był po prostu przeciętnym skoczkiem. Po jego zakończeniu - najlepszym na świecie. W Bischofshofen pojawił się tłum rodzimych dziennikarzy i kibiców. Wszyscy byli rozochoceni poprzednimi skokami "Orła z Wisły", który pod czujnym okiem Apoloniusza Tajnera bił rekordy skoczni w Oberstdorfie, Garmisch-Partenkirchen i Innsbrucku.
Pierwsza seria konkursu TCS w Bischofshofen była kolejnym popisem Polaka. Znokautował konkurencję i jako jedyny przekroczył punkt K, lądując na 127. metrze. Po premierowej kolejce przewaga Małysza nad drugim Janne Ahonenem wynosiła prawie 16 punktów! Co więcej, słabo spisał się największy rywal Polaka do triumfu w cyklu - Noriaki Kasai. Jasnym było więc, że nasz reprezentant znokautuje resztę stawki w klasyfikacji generalnej.
W drugiej serii skoczył 134 metry i choć tym razem rekordu skoczni nie było, to po raz piąty w karierze wygrał zawody Pucharu Świata. W klasyfikacji generalnej Turnieju Czterech Skoczni Ahonena wyprzedził o 104,4 punktu! Tak gigantycznej przewagi nie wypracował nikt w historii cyklu. W kraju zaczęła się Małyszomania, która trwała przez dobrych kilka lat i wyprowadziła cały nasz sport na prostą!
Sprawdź też: Relacja NA ŻYWO z konkursu TCS w Bischofshofen