Spis treści
- Milan obnażył słabe punkty The Reds
- Po przerwie Steven Gerrard napędził Liverpool
- Dudek Dance to był majstersztyk
- Finał dał nadzieję, żeby się nie poddawać
Milan obnażył słabe punkty The Reds
„Super Express”: - To był najbardziej zaskakujący mecz, jaki pan rozegrał, patrząc na jego przebieg i zakończenie?
Jerzy Dudek: - Finał był oczywiście zaskakujący. Cały scenariusz, przebieg tego spotkania był wyjątkowy. Mało osób sobie taki scenariusz wyobrażało. Tym bardziej dla nas to jest przyjemne, że to my na samym końcu byliśmy zwycięską i zapamiętaną drużyną. Ale faktycznie nie było takiego chyba finału nigdy. Każdy z nas, który był częścią tego meczu, może powiedzieć szczerze, że nigdy nie brał udziału w czymś podobnym i wyjątkowym jak ten finał.
- Jakie uczucia wam towarzyszyły po pierwszej połowie, w której straciliście trzy gole?
- Wszystkim towarzyszyło jedno uczucie: bardzo duży żal smutek i złość. Nie tak to sobie wyobrażaliśmy, że ta pierwsza połowa może się tak zakończyć. To było duże zaskoczenie, ale z drugiej strony też duża złość. Jakby nie patrzeć: scenariusz, który sobie budowaliśmy przed meczem, inaczej wyglądał. Daliśmy się zaskoczyć Milanowi. Nie spodziewaliśmy się, że oni tak po prostu zagrają i obnażą nasze wszystkie słabe punkty w tej pierwszej połowie. To było duże dla nas zaskoczenie.
Po przerwie Steven Gerrard napędził Liverpool
- Po przerwie był zryw i doprowadzenie do dogrywki. Kiedy uwierzył pan w to, że jednak jeszcze nie ma co was skreślać?
- Wiadomo, że można budować jakąś taką aurę wokół tego, co się działo w przerwie meczu, jak to zrobiliśmy. W to, że jesteśmy w stanie odmienić losy tego spotkania, uwierzyłem w momencie, gdy Steven Gerrard strzelił pierwszego gola. Zaczął pokazywać kibicom, że mają nas napędzać, bo dzięki nim powstaliśmy jak feniks z popiołów. To wtedy pomyślałem sobie, że zaczyna się dziać coś pozytywnego. Wcześniej przeżywaliśmy to trochę na niższym poziomie i wychodziliśmy z podobnych tarapatów. Mieliśmy strzelić trzy gole z Olympiakosem i zrobiliśmy to. Pokazywaliśmy, że jak już się napędzamy, to jesteśmy nie do zatrzymania.
- W dogrywce obronił pan w jednej akcji dwa strzały Andrija Szewczenko, a potem decydujący rzut karny. Wracacie z Ukraińcem do tych sytuacji?
- Za każdym razem, gdy się widzimy z Szewą, to mamy okazje powspominać. Wiele razy rozmawialiśmy na ten temat, czy to z jego inicjatywy, czy mojej. On cały czas się pyta, czasami w formie żartu czy żalu, jak obroniłem te piłki. Odpowiadam mu, jak to zrobiłem i jak to wyglądało z mojej perspektywy. Tak dobry napastnik bardzo rzadko ma okazję, żeby się pomylić. Pewnie to było dla niego dużym zaskoczeniem, że akurat on się pomylił, a ja po prostu popisałem się z skutecznymi interwencjami. Najważniejsze jest to, że ten moment zostaje z nami na zawsze. To nie wydarzyło się w w grupie, ćwierćfinale czy w pojedynczym meczu. To był finał, który pozostał w pamięci kibiców, a nas nagrodził zdobyciem pucharu, którym zapisaliśmy się w historii.
Dudek Dance to był majstersztyk
- W konkursie rzutów karnych był Dudek Dance w pana wykonaniu. Co pan czuje teraz, gdy to ogląda?
- Patrzę na to z takim sentymentem. Z jednej strony duża duma, a z drugiej strony duża ciekawość jak to się wydarzyło. Staram się być świadomy. Wydawało mi się, że to nie jest miejsce i czas na takie zabawy w finale. Przystałem na to po konsultacji z trenerem Rafą Benitezem. Ale i Jamie Carragher też jakby troszkę mnie inspirował Brucem Grobbelaarem.
- Czy dziś w ten sposób także próbowałby pan zdekoncentrować rywali?
- Patrząc na to z dystansem, to muszę powiedzieć, że to był majstersztyk. Można powiedzieć, że dobrze sobie to wymyśliliśmy. To było bardzo skuteczne. To nie miało na celu jakichś wygłupów, tylko absolutnie jeszcze podniesienie większej presji na strzelających zawodnikach. Wydaje mi się, że gdy gracze Milanu podchodzili do karnych, to widziałem w nich trochę taką dozę niepewności. Aa właśnie o to chodzi bramkarzom, żeby tę dozę niepewności wprowadzić. To mi się udało i z tego jestem bardzo dumny.
Finał dał nadzieję, żeby się nie poddawać
- Co w pana życiu zmienił ten finał?
- Jak się popatrzy, to tych finałów Ligi Mistrzów jest już bardzo dużo. Co roku przeżywamy te same emocje, wiele drużyn się powtarza. Te scenariusze są bardzo przewidywalne, a ten finał był wyjątkowy. Był nieprzewidywalny, ten scenariusz był zupełnie zaskoczeniem dla wielu kibiców, nie tylko Liverpoolu i Milanu. Był bardzo ciekawy dla fanów piłki na całym świecie. Ostatnio byłem w Ameryce, gdzie popularne są inne dyscypliny. Tymczasem na polu golfowym spotkałem osobę, która wspominała ten finał. A on miał do czynienia z takimi gwiazdami jak Michael Jordan czy Shaq O'Neal. Gdy jadę do Tajlandii, Malezji czy Afryki, to ludzie po prostu pamiętają ten finał i z sentymentem go wspominają.
- Coś jeszcze?
- Jest nadzieją dla wielu osób, że można wyjść z wielu ciężkich sytuacji. Tylko trzeba być na to przygotowanym, ciężko pracować i przede wszystkim wierzyć w to mocno, że się odmieni. Tak jak to mówił Juergen Klopp: nie możemy powątpiewać. Musimy mocno wierzyć w to. To jest chyba klucz do tego, żeby takie rzeczy się zdarzały.
- Patrząc na to z dystansem, to muszę powiedzieć, że to był majstersztyk. Można powiedzieć, że dobrze sobie to wymyśliliśmy. To było bardzo skuteczne. To nie miało na celu jakichś wygłupów, tylko absolutnie jeszcze podniesienie większej presji na strzelających zawodnikach. Wydaje mi się, że gdy gracze Milanu podchodzili do karnych, to widziałem w nich trochę taką dozę niepewności - mówi Jerzy Dudek w rozmowie z Super Expressem.