Iga Świątek wygrała Roland Garros, dokonując kolejnych niezwykłych rzeczy. Jest na przykład pierwszą tenisistką od 2016 roku, która obroniła wielkoszlemowy tytuł (Serena Williams, Wimbledon). W finale Polka pokonała 6:2, 5:7, 6:4 Karolinę Muchovą, która w dwóch ostatnich setach zmusiła ją do maksymalnego wysiłku. A tak Iga Świątek dzieliła się wrażeniami w czasie pomeczowej konferencji prasowej.
- Kolejny tytuł mistrzyni Roland Garros, ale teraz po bardzo ciężkim finale. Opowiedz nam o tym meczu.
Iga Świątek: - O mój Boże! Naprawdę mam opowiadać o tej podróży kolejką górską? (śmiech). Czuję teraz bardzo dużo różnych emocji. To wszystkie wydaje się teraz takie surrealistyczne. Mecz był bardzo intensywny, mnóstwo wzlotów i upadków, stresujących momentów i powrotów. Dlatego jestem bardzo szczęśliwa, że w tych ostatnich gemach potrafiłam być solidna na tyle, by je skończyć. Karolina grała naprawdę dobrze i to było duże wyzwanie. Jestem z siebie dumna.
- Czy ten tytuł smakuje wyjątkowo w związku z tymi wszystkimi problemami, które ostatnio miałaś? Kontuzje, przykre porażki, a dzisiaj też musiałaś sprostać dużemu wyzwaniu.
- Sama nie wiem, ciężko to porównać... Rok temu to zwycięstwo było dla mnie potwierdzeniem, że ten poprzedni triumf tutaj nie był zbiegiem okoliczności. Teraz było faktycznie nieco trudniej, bo miałam te kontuzje, a do tego doszła presja. Czułam, że jako obrończyni tytułu gra mi się inaczej. Musiałam sobie z tym poradzić i jestem bardzo szczęśliwa, że mi się to udało. Daria (Abramowicz, psycholog - red.) też mi w tym pomagała, bo te ostatnie trzy tygodnie z pewnością nie były łatwe. Cały zespół na to pracował. Maciek (Ryszczuk, fizjoterapeuta - red.) zadbał o moje zdrowie i zajął się tymi kontuzjami, które mi się przytrafiły. To głównie dzięki niemu byłam w stanie rywalizować najpierw po Indian Wells (kontuzja żebra - red.), a potem po Rzymie (kontuzja uda - red.). Wielkie brawa dla mojego zespołu, bez którego nie byłoby mnie tutaj.
- Po ostatniej piłce, tym podwójnym błędzie serwisowym Karoliny Muchovej popłakałaś się. Jakie wtedy przeżywałaś emocje?
- Na początku byłam po prostu zdziwiona, bo oglądałam dużo meczów Karoliny, w których potrafiła wracać do gry w takich sytuacjach. Przed piłką meczową nie spodziewałam się, że zaraz będzie po meczu. A tu nagle było już po wszystkim. Ciężko opisać, co wtedy poczułam, było to mnóstwo szczęścia ale też zmęczenie po tych ciężkich tygodniach. Może i moje mecze nie były fizycznie wyczerpujące, ale trudno jest utrzymać koncentrację przez tyle czasu. Od turnieju w Stuttgarcie (połowa kwietnia, red.) nie byłam w domu. Cieszę się, że udało mi się skończyć serię turniejów na mączce tak dobrze. Przetrwałam to i chyba już po tym wszystkim nigdy więcej nie zwątpię w swoją siłę.
- W czasie ceremonii dekoracji był zabawny moment, kiedy podnosząc puchar, upuściłaś pokrywkę.
- Tak, bardzo za to przepraszam (uśmiech).
- Czy wcześniej przytrafiło ci się coś takiego?
- Wydawało mi się, że przytrzymuję pokrywkę palcami. To wszystko przez te emocje. Jeszcze raz przepraszam i cieszę się, że pucharowi nic się nie stało. Nie chciałam okazać braku szacunku. To już mi się pewnie nie przydarzy, choć zobaczymy. Mam tylko nadzieję, że znów będę miała okazję wznieść ten puchar w kolejnych latach.