Djoković nie dał Andersonowi żadnych szans. To był pogrom, miazga. Serb zaczął fantastycznie. Potężny, mierzący 203 centymetry wzrostu tenisista z RPA potrafił nawiązać walkę tylko przy włąsnym serwisie. Gdy przychodziło do odbiorów, kierował piłkę daleko poza kort. W pierwszych dwóch setach Serb potrzebował niewiele ponad godzinę, by ustawić się w fantastycznej sytuacji i zbliżyć się do triumfu w Wimbledonie.
Anderson budził się długo. Przed finałem wspominał w rozmowach z dziennikarzami, że nie potrafi sobie wyobrazić finału. Tak był zmęczony po trwającej 6 godzin i 36 minut batalii z Johnem Isnerem. Okazało się jednak, że w niedzielę wystarczyła adrenalina. W trzecim secie ruszył do przodu. Wreszcie wygrywał punkty serwisowymi asami, spychał Djokovicia do obrony, ten musiał heroicznie bronić się przed atakami zawodnika z Republiki Południowej Afryki. Cudem doprowadził do tie-breaka, a w nim znów dało o sobie znać doświadczenie.
To 13. triumf Djokovicia w historii jego występów w turniejach wielkoszlemowych. Po tym spotkaniu Serb wróci do czołowej dziesiątki rankingu ATP. Zajmie 10. lokatę. Anderson będzie 5.
Novak Djoković - Kevin Anderson 6:2 ; 6:2 ; 7:6