"Super Express": - W NBA trwa lokaut. Jak wygląda teraz twój dzień?
Marcin Gortat: - Codziennie robię coś innego, by nie popaść w rutynę. Zwykle wstaję rano i jadę na trening. Trwa on 3, 4 lub 5 godzin. Podnoszę ciężary, robię ćwiczenia na parkiecie z piłką, potem biegam na bieżni, pracując nad pracą nóg i szybkością. Pływam też dużo i ćwiczę jogę.
- I co ci daje ta joga?
- Wykonuje najprostsze ćwiczenia rozwijające gibkość, ruchliwość bioder i mięśnie brzucha. Są bardzo relaksujące.
- Jaka jest szansa, że NBA ruszy w tym sezonie?
- Nie wiem, ciężko coś na ten temat powiedzieć, bo nie uczestniczę w tych rozmowach. Wydawało się, że po tylu godzinach kolejnych negocjacji pojawią się jakieś pozytywne efekty, ale tak się nie stało.
Przeczytaj koniecznie: Artur Szpilka za dużo siedzi w internecie!
- Zawodnicy i szefowie klubów zrzucają na siebie winę za fiasko negocjacji, oskarżając nawet o kłamstwa...
- Obie strony chcą dla siebie jak najlepiej. Tak naprawdę najbardziej na lokaucie cierpią kibice NBA. Przecież to dla nich gramy.
- W czasie lokautu koszykarze nie dostają wypłat. Żyjesz teraz oszczędniej?
- Oczywiście. W klubie nawet rozdawano nam specjalne broszury, w których zalecano byśmy żyli oszczędniej. Od dwóch lat byliśmy przygotowywani, że będzie lokaut. Ja jestem zabezpieczony, nawet cały rok przeżyję bez wypłaty.
- Dlaczego nie zdecydowałeś się na podpisanie kontraktu z jakimś europejskim klubem?
- Wszystko przez problem z moim ubezpieczeniem, który ciągnie się za mną jeszcze od sprawy mojej gry dla polskiej reprezentacji. Moja sytucja jest podobna do sytuacji innych zawodników w NBA, ale z tą różnicą, że ja mam trochę inną pozycję w drużynie. Jestem ciągle zawodnikiem, który dopiero niedawno wywalczył miejsce w pierwszej piątce. Ciągle walczę, by utrzymać swoją pozycję. Gdybym doznał poważnej kontuzji, grając w Europie, bardzo trudno by mi było wrócić do NBA.
- Kiedy jeździłeś samochodem rajdowym w Polsce, także nie miałeś ubezpieczenia...
- Gdy chodzę po ulicy i jeżdżę w USA autem, też go nie mam. A ten przejazd rajdowym samochodem w Polsce był zwykłą przejażdżką. Było bezpiecznie, na otwartej przestrzeni i z profesjonalnym kierowcą, który nawet nie dociskał do końca pedału gazu.