Piłkarz Zagłębia Lubin Costa Nhamoinesu: Żyłem w nędzy. Nie miałem co jeść WYWIAD

2012-01-20 14:32

Moje nazwisko - Nhamoinesu - w języku Shona oznacza "Walczący z biedą". Jako dziecko nie znałem innego życia, mieszkaliśmy w slumsach. Gnieździliśmy się w dwóch maleńkich pokojach. Tak naprawdę ciężko było się poruszyć, bo w domu nie było już miejsca. Dziwiłem się, jak dawaliśmy radę - opowiada obrońca Zagłębia Lubin Costa Nhamoinesu (25 l.).

Harare, stolica Zimbabwe. Getto, w którym mieszkają najbiedniejsi ludzie. To tutaj wychował się Nhamoinesu, czołowy lewy obrońca w polskiej lidze.

Walka o przetrwanie

- Moje dzieciństwo było szalone, nawet nie wiedziałem, co to normalne życie. Jako chłopiec nie myślałem o grze w piłkę, bo cała rodzina walczyła o przetrwanie. Chodziłem do szkoły, ponieważ wiedziałem, że to bardzo potrzebne, że może kiedyś dzięki temu będę miał na chleb. Ukończyłem podstawówkę i bardzo chciałem iść na studia, ale nie było to możliwe. Moja rodzina nie miała pieniędzy, a w Zimbabwe tylko bogaci ludzie mogą się dalej kształcić. Zacząłem więc kopać piłkę, z czasem profesjonalnie - opowiada Costa.

Zanim Nhamoinesu rozpoczął piłkarską karierę, przeżywał chwile, które dla przeciętnego człowieka są niewyobrażalne.

- Ciężkie momenty? Przyznam szczerze, że innych nie pamiętam. Każdy kolejny dzień to była walka o jedzenie, o przetrwanie. Dni, miesiące, tygodnie były takie same. Ciągle patrzyłem, jak moi rodzice chodzą głodni. Kiedyś, po przyjściu ze szkoły, zapytałem mamę, czy coś tego dnia jadła. Przytuliła mnie i odpowiedziała, że tak. Ale ja dobrze wiedziałem, że głodowała. Rodzice nie jedli, by tę niewielką ilość jedzenia dać mnie, bratu i siostrze. Kiedy patrzyłem na mamę, pękało mi serce - wspomina łamiącym się głosem.

Uratowała go piłka

Na szczęście piłka nożna zmieniła jego życie. - Grałem w regionalnych rozgrywkach, aż kiedyś zobaczył mnie polski menedżer Wiesław Grabowski. Dostałem propozycję wyjazdu do polskiego klubu, który nazywa się Wisła. Cieszyłem się, bo słyszałem, że Wisła to duży klub i że to wielka szansa. Kiedy przyjechałem, dołączyłem do zespołu Wisła... Ustronianka, z A-klasy. W tym mieście piłka nie była najważniejsza, wszyscy żyli sukcesami Adama Małysza. Ale ja się nie poddawałem. Pracowałem bardzo ciężko, by odmienić swoje życie - podkreśla.

Do Polski Costa przyjechał z kilkoma zawodnikami z Zimbabwe, ale udało się tylko jemu. Teraz robi wszystko, by jego rodzina już nigdy nie zaznała głodu.

- Wspieram rodzinę finansowo, choć mama nigdy nie poprosiła mnie o pieniądze. Wie, że udało mi się w życiu. Wie, że zarabiam pieniądze, których oni w Harare nie mogą dostać. Ale kiedy rozmawiamy, nie pyta mnie o nie. Interesuje ją moje życie w Polsce, jak mi się gra, ostatnio zasmuciła się po informacji, że zajmujemy ostatnie miejsce w lidze. Mówi do mnie: "Obudźcie się, musicie zacząć wygrywać!". Jestem pewien, że to największy kibic Zagłębia w Afryce. Wierzę, że uda nam się ucieszyć mamę i... utrzymać Zagłębie w Ekstraklasie - uśmiecha się Costa.

Nasi Partnerzy polecają

Najnowsze