- Mieliśmy taki sam, jak w meczu z Włochami. Graliśmy taką samą taktyką, jak w tamtym spotkaniu i znów pojawiły się kłopoty na boisku. Czy to wina trenera? Swoje zdanie wyraziłem w gronie wewnętrznym w szatni. On sam musi zdecydować, czy odejść ze stanowiska - stwierdził z rozbrajającą szczerością Courtois. Dorzucił też, że jego koledzy niewiele mogli zmienić. Bo przecież to Marc Wilmots ich ustawił, to Marc Wilmots wymyślił im założenia, a że były one złe? Oni to wiedzieli, tyle że chcieli być fair wobec trenera, więc z uporem maniaka stosowali się do jego zaleceń. - Walijczycy mieli w drugiej linii zdecydowanie za dużo miejsca. Nie potrafiliśmy znaleźć odpowiedzi na ich grę. Mieliśmy wyjątkową okazję, by dojść naprawdę daleko w tym turnieju, a zostaliśmy pokonani przez zespół z mniejszą jakością. Walijczycy wiedzieli, co robić na boisku i mieli więcej sytuacji od nas - dodał jeszcze golkiper Chelsea. Niestety, nie odniósł się również do swoich popisów. Czyli do pięciu wpuszczonych bramek i braku choćby jednej interwencji, przy której pomógł swojej drużynie. Ot, pograł, połapał, odpadł, pojechał, parafrazując pamiętny cytat Jana Domarskiego.
Czy to koniec złotego, belgijskiego pokolenia? Albo inaczej. Może czas najwyższy nadawać podopodobnie górnolotne przydomki już po odniesionych sukcesach? Byłoby łatwiej je później odwoływać.