- Długo na pierwszą bramkę nie musiałeś czekać...
Mateusz Klich: - Nie ma o czym gadać. Wygraliśmy sparing 10:1 z jakimś zespołem z szóstej ligi, grając gdzieś na wsi. To nie jest bramka, którą będę rozpamiętywał do końca życia. Mam nadzieję, że z mocniejszymi zespołami też będę trafiał.
- Zaliczyłeś już kilka treningów u Feliksa Magatha. Rzeczywiście jest takim katem, jak mówią?
- Ciężko, bardzo ciężko trenujemy, więc te opinie się potwierdzają. Ale jestem daleki od narzekań. Byłem bardzo zadowolony z tego transferu i nic się nie zmieniło. Bundesliga i Wolf-sburg to fantastyczne miejsce. W 110 procentach potwierdzają się opinie, że organizacja jest tu na światowym poziomie.
Przeczytaj koniecznie: Danijel Ljuboja: Przyjechałem strzelać, a nie rozrabiać - WYWIAD
- Z Wolfsburga ma odejść największa gwiazda klubu, Brazylijczyk Diego. To dlatego, że przyszedł młody zdolny Polak na jego pozycję?
- Tak, na pewno Diego śledził polską ligę i był na bieżąco z moim transferem (śmiech). Nie, no nie róbmy żartów, on jeszcze niedawno nie wiedział, że ktoś taki jak Klich istnieje. A na razie to się cieszę, że mogę z nim trenować. Podglądając Diego czy Duńczyka Kahlenberga, można się sporo nauczyć.
- Część niemieckiej prasy twierdzi, że Magath namaści cię na następcę odchodzącego Diego...
- Miejmy więc nadzieję, że niemiecka prasa się nie myli. Bo przyjechałem tu grać w piłkę, a nie patrzeć z trybun, jak inni grają. Gracze Wolfsburga mają wielkie umiejętności, ale już wcześniej mówiłem, że kompleksów nie mam. I zdania nie zmieniłem.
- Jak zostałeś przyjęty przez zespół? Miałeś rozmowę z Magathem?
- Audiencji u trenera nie miałem, bo nie ma takiej potrzeby. Wiem, co mam robić. A do zespołu wprowadza mnie Czech Jan Polak. Grał wcześniej w Anderlechcie, świetnie zna Marcina Wasilewskiego i... język polski. Bardzo mi tu pomaga.