"Super Express": - Trener Vercauteren odszedł do klubu Al Jazira, wybierając ofertę arabskich szejków. Spowodowało to dużą burzę w Genku?
Grzegorz Sandomierski: - I to jaką! Kiedy wracaliśmy z pierwszego spotkania z Izraelczykami, jeszcze na lotnisku trener oświadczył, że nie wraca z nami do Belgii. Koledzy byli zdezorientowani, nikt nie wiedział, w którą stronę pójść. Taka jest jednak decyzja trenera, nikt nie jest niewolnikiem klubu.
Przeczytaj koniecznie: Grzegorz Sandomierski już w Genk. "Na szczęście obyło się bez wpadki" SONDA
- To właśnie Vercauteren sprowadził cię do Genk. Nie boisz się, że teraz do klubu przyjdzie nowa "miotła", która postawi na innego bramkarza?
- W ogóle się nie boję. Przed transferem obserwował mnie trener bramkarzy Guy Martens i to on mnie polecił. Z tego co wiem, Martens nigdzie się nie wybiera. To jeden z najlepszych fachowców w Europie, trafiłem pod dobre skrzydła.
- Podoba ci się miasto?
- Jest małe, ale bardzo urokliwe, fantastyczne do życia bez szaleństw. Na razie mieszkam jeszcze w hotelu, ale niebawem mam dostać mieszkanie. Kiedy trochę się zadomowię, dołączy do mnie dziewczyna. Obiecano mi też samochód. Sponsorami klubu są Ford i Mercedes. Niebawem więc się okaże, czy w klubie lubią mnie mniej, czy trochę bardziej (śmiech).
- Jak przyjęto cię w drużynie?
- Znakomicie! Już przy okazji pierwszej kolacji musiałem wkupić się w łaski drużyny. Kazali mi stanąć na krześle i zaśpiewać dowolną polską piosenkę. Wybrałem "Mazurka Dąbrowskiego". Koledzy nie wiedzieli co to za melodia i mieli ze mnie niezły ubaw, bo śpiewałem bardzo poważnie. Dostałem gromkie brawa. Mam nadzieję, że kolejne będą za dobrą grę.
- Liczysz na debiut w sobotnim meczu z Cercle Brugge?
- Myślę, że jeszcze na niego poczekam. Trenerzy nie będą chyba chcieli wymieniać składu przed rewanżem z Maccabi. Jeśli jednak zagram - nie będzie stresu.