Szymański właśnie podpisał czteroletni kontrakt z Fenerbahce, uwalniając się w ten sposób od umowy z Dinamem Moskwa, która obowiązywać miała do czerwca 2026. W Rosji grać nie chciał, przeprowadzka do metropolii nad Bosforem też jednak niesie dlań wiele wyzwań. Cyzio, który zapisał w Turcji ładny rozdział swej kariery boiskowej (i do dziś – choć od jego gry w Trabzonsporze i Karsiyaka SK minęły już trzy dekady – jest tam pamiętany), z wielką ciekawością czeka na debiut Polaka w nowych barwach.
„Super Express”: - Słyszy pan „Fenerbahce”, myśli pan…
Jacek Cyzio: - Największy, najbogatszy, najmocniejszy klub Turcji, w którym oczekiwania są kosmiczne.
- I Szymański będzie musiał im sprostać!
- Tak. Na dodatek wchodzi w miejsce Ardy Gülera, który tydzień temu podpisał kontrakt z Realem. A więc w miejsce chłopaka, który robi niesamowitą furorę, jest uwielbiany przez kibiców Fenerbahce, ale i w całej Turcji. Więc oczekiwania związane z transferem Sebastiana będą olbrzymie, a presja na wynik całej drużyny – ogromna.
- Pewnie tak, skoro klub czeka na mistrzostwo kraju od dziewięciu lat.
- No właśnie! Zdobyty w tym roku puchar był tylko na otarcie łez.
- I nie przekonał Jorge Jesusa do pozostania na trenerskiej ławce Fenerbahce…
- Tak jest. Ale sam fakt, że pracował w tym klubie pokazuje, jak ogromne pieniądze jego właściciele są w stanie przeznaczyć dla piłkarzy i dla trenerów. Kadra „Fener” już jest mocna, a jeszcze wciąż trwają poszukiwania tych, którzy mogliby ją wzmocnić.
- Szymański wejdzie w nowe środowisko, w inną kulturę. Myśli pan, że dostanie czas na aklimatycję?
- Nie! Nie wydaje się 11 milionów euro na piłkarza, któremu trzeba dawać czas. W Turcji nie daje się go nikomu. Zresztą co to znaczy „dać czas”? Piłkarz zawodowy przychodzi do klubu i ma grać! Ma być od samego początku gotowy na najwyższy wysiłek! Tu dygresja: nigdy nie rozumiałem tych młodych polskich piłkarzy, którzy rzucali się na głęboką wodę, nie będąc gotowymi na to. Taki Bartek Kapustka; poszedł z Cracovii do ligi angielskiej nieprzygotowany na ten poziom. Złapał kontuzję, a my straciliśmy reprezentanta na wiele lat. Ale Sebastian jest w stanie podjąć tę rękawicę, choć – jak mówię – zastąpienie Gülera to arcytrudne zadanie. Musi być przygotowany na ogromną presję wyniku.
- Większą niż którakolwiek z tych, jakich doświadczył do tej pory?
- Bezwzględnie tak. Ja wiem, że Feyenoordzie też grał pod presją, bo przecież Rotterdam też długie lata czekał na mistrzostwo. Ale tu będzie mieć do czynienia z czymś zupełnie innym. Rywalizacja jest ogromna i jeśli się nie sprawdzi, jeśli od pierwszego meczu nie będzie spełniać oczekiwań, to będzie mu coraz ciężej. Musi od pierwszego dnia wejść w zespół i pokazać swoje umiejętności, które – moim zdaniem – bezwzględnie posiada.
- Ale już posturą raczej nie postraszy?
- Nie musi. Piłkarsko jest dobrym chłopakiem, wystarczająco dobrze przygotowanym na taką ligę, jak turecka. Jego atutem jest szybkość, drybling. Życzę mu samych sukcesów.
- A co go czeka w życiu codziennym? W kontaktach z kibicami?
- „Fener” to strona azjatycka, a więc – jak powiedziałem – „kosmos”, absolutnie fanatyczni kibice. W minionym sezonie w półfinale Pucharu Turcji, na 20-tysięcznym stadionie w Izmirze (500 km od Stambułu) kibiców Fenerbahce było 19,5 tysiąca! Ten klub ma fanów na całym świecie i Sebastian z tą popularnością zderzy się już pierwszego dnia. Musi być przygotowany nie na spokojne życie – jak w Holandii, ale na to, że przez cały czas będzie „na cenzurowanym”, na celowniku.