We wtorek w Kolumbii nieopodal miasta Medellin doszło do tragedii, która wstrząsnęła całym światem piłkarskim. W katastrofie lotniczej zginęło 19 zawodników oraz cały sztab szkoleniowy brazylijskiej drużyny Chapecoense. Z powodu żałoby rozgrywki ligowe w Kraju Kawy zostały chwilowo zawieszone, a najbliższą kolejkę ligową przeniesiono z 4 na 11 grudnia.
Chapecoense miało się w niej zmierzyć z Atletico Nacional, ale ten drugi klub nalega, by z wiadomych przyczyn mecz odwołać. Nie ma w takim geście nic dziwnego - spotkanie to i tak nie miałoby już żadnej stawki, bo zwycięstwo którejś z drużyn nie zmieni znacznie jej pozycji w tabeli oraz ewentualnej kwalifikacji do pucharów. Tu jednak na scenę wszedł prezes brazylijskiej federacji, który nalega, by starcie jednak rozegrano.
Ivan Tozzo, który pełni obowiązki prezesa Chapecoense po śmierci dotychczasowego szefa - Sandro Pallaoro - przyznał, że odbył rozmowę z Marco Polo Del Nero, który rządzi brazylijską federacją. I miała ona dość absurdalny charakter:
- Ten mecz musi się odbyć. To musi być wielkie święto
- Ale my nie mamy nawet 11 piłkarzy
- Macie. Są drużyny młodzieżowe, jest kilku zawodników, którzy nie polecieli do Medellin. Nieważne kto zagra. Trzeba zrobić z tego meczu święto. Chapeco i Chapecoense na to zasłużyły.
Te naciski zniesmaczyły zarówno brazylijskich dziennikarzy, jak i kibiców. Twierdzą oni, że szef brazylijskiej federacji jest ostatnią osobą, która mogłaby kogoś pouczać w kwestii humanitarności czy słuszności zachowań. Sam Del Nero jest podejrzanym w śledztwie Amerykanów dotyczącym korupcji, a dwaj jego poprzednicy zostali już aresztowani przez FBI pod tym samym zarzutem.