"Super Express": - Dlaczego tak długo trwała pani droga ku szczytowi?
Kamila Lićwinko: - Na pewno swój udział miały kontuzje, w tym długo diagnozowany uraz stopy, który zabrał mi cały rok 2011. Ale widać dzisiaj, że trzeba było zmian w treningu. Po dziesięciu latach pracy z trenerem Kuczyńskim, który dużo mnie nauczył, trzeba było czegoś innego. Zaczęłam pracować w Michałem Lićwinką, byłym kulomiotem, pojawiły się nowe bodźce treningowe. Przed letnim sezonem 2013 powiedziałam sobie "wóz albo przewóz". I udało się. Wróciła radość skakania, a wraz z dobrymi wynikami odpowiednia mobilizacja do treningu. A z Michałem pobraliśmy się pięć miesięcy temu.
- Podobno mąż z żoną nie stanowią dobrej pary w sporcie
- Nam to na razie wychodzi, udaje się oddzielić sprawy prywatne od zawodowych. A przypomnę, że z mężem trenuje też na przykład Ania Rogowska.
- Chciałaby pani coś zmienić w swojej sylwetce?
- Chyba niczego bym nie zmieniała. Mierzę 184 cm i wystarczy. Wzrost był zresztą moim kompleksem, bo zawsze wyróżniałam się w szkole wśród kolegów. Marzyłam, żeby chociaż przyszły mąż był wyższy ode mnie. Na szczęście tak właśnie się zdarzyło. A kłopot, jaki mi się zdarza, to kupno odpowiednich spodni. Z butami problemu nie ma, bo mam zwykłą stopę: numer 41. Szpilek nie wkładam dlatego, że źle bym się w nich czuła.
- Drażnią panią dowcipy o blondynkach?
- Blondynką byłam zawsze i takie dowcipy mnie nie irytują. Jak są dobre, to potrafię je nawet powtórzyć.
Zobacz koniecznie: PROGRAM Halowych Mistrzostw Świata w Lekkoatletyce Sopot 2014