Bieg rozgrywany jest w powolnym tempie. "Lewy" biegnie w pewnej odległości od krawężnika, by nie dać się "zamknąć" rywalom, najpierw na piątej, potem czwartej pozycji. Atakuje około 250 m przed metą, a na ostatniej prostej nie daje szans Brytyjczykowi Rimmerowi! Jego czas to 1.47,07 min. Tuż za jego plecami i w podobnym momencie przedarł się do przodu Kszczot - 1.47,22, ledwie 0,05 s za Rimmerem.
- Wolę biegi szybkie, bo jestem do nich dobrze przygotowany. Ale w takich też sobie radzę, bo potrafię szybko pokonać ostatnie dwieście metrów - mówi mistrz Europy.
Przed mistrzostwami biegacz z Polic był liderem europejskiej tabeli z wynikiem 1.44,30 min. Był faworytem.
- Już mi wieszano na szyi medal i było to ciężkie - przyznaje. - Ale teraz medal już jest, presja zeszła i wiem, że stać mnie na pobicie rekordu Polski Pawła Czapiewskiego (wynosi 1.43,22 - red.). Może uda się nawet i w tym roku - dodaje.
Siedem lat temu Marcin trafił pod trenerskie skrzydła swojego brata, Tomasza (29 l.), dziś trenera I klasy. Z nim zdobywał medale młodzieżowych ME: złoty w 2007 i srebrny w 2009 roku (za Kszczotem).
- Sześć lat różnicy wieku i nieobecność brata w domu podczas studiów sprawiły, że relacji braterskich między nami jakby nie było. Tomek był głównie trenerem. I tego trenera nigdy nie chciałem zmieniać - zapewnia Marcin. - Zresztą nie było powodu. Systematycznie poprawiam wyniki, szczyt formy przychodzi w odpowiednim momencie, unikam urazów i kontuzji - wylicza.
Tomasz Lewandowski mówi, że brat nigdy nie sprzeciwił mu się jako zawodnik. Ale jako młody chłopak miał chęć pokazania rogów, chciał zafundować sobie tatuaż albo irokeza na głowie. Tomasz powiedział "nie" i postawił na swoim.
Stypendium Marcina do lipca wynosiło 2000 zł brutto i było nieco niższe od wynagrodzenia brata z kasy PZLA. Podstawa utrzymania ich obu to jednak wynagrodzenia za starty w mityngach.
- Włożyliśmy kiedyś wspólnie do jednego worka. Teraz z tego, co wpłynie, pokrywamy wydatki, a to, co zostanie, dzielimy po pół - wyjawia Tomasz Lewandowski.
Najlepsi na świecie średnio i długodystansowcy mieszkają w Afryce, na wysokości powyżej 2000 m. Bracia Lewandowscy przebywali w Kenii przez trzy tygodnie, w grudniu, mieszkając w domu mistrza olimpijskiego Wilfreda Bungei.
- To był strzał w dziesiątkę - ocenia mistrz Europy. - Zobaczyłem, jak oni żyją. Nie mają prądu w domach, często nie mają też bieżącej wody, cztery razy dziennie jedzą mąkę kukurydzianą z wodą. Sport to dla nich furtka do lepszego życia. Chcą stamtąd uciec. Ale ich jeszcze mocniejszym atutem jest to, że mieszkają na dużej wysokości i w terenie pofałdowanym - opowiada. - A ja już po pobycie w Kenii miałem jeszcze dwa zgrupowania wysokogórskie w RPA i jedno w Pirenejach. Dzięki temu mam większą wytrzymałość. I wiem, że z Afrykanami można wygrywać tak jak z Europejczykami - kończy Lewandowski.