„Super Express”: - Wojciechowski chce powalczyć z Bońkiem. Jest pan zaskoczony?
Michał Listkiewicz: - Wojciechowski to kandydat wręcz sensacyjny. Mówiło się, że może Cezary Kucharski, Roman Kosecki, Cezary Kulesza, może któryś z tak zwanych baronów… A tu Józef. Myślę, że nawet Zbigniew Boniek jest zadowolony.
- Bo będzie pewien zwycięstwa?
- Nie. Bo lepiej mieć rywala niż wygrać bez kontrkandydata. Sam to przerabiałem. Zwycięstwo w 1999 roku, po ciężkiej walce ze śp Marianem Dziurowiczem smakowało mi dużo lepiej niż to kolejne, gdzie pokonałem samego siebie. Myślę, że Boniek ma podobne odczucia. To fighter, lubi mieć przeciwnika w ringu.
- Skoro mówimy o ringu. To będzie nokaut?
- Niekoniecznie. Boniek wygra, ale Wojciechowski to nie anonim. Mam do niego duży szacunek, bo do wszystkiego doszedł sam. Wystarczy spojrzeć na jego drogę. Dał radę w Szwecji, w USA, a w Polsce stworzył potężną firmę. No i bardzo sympatycznie wspominam czas, gdy był prezesem Polonii. Jako polonista muszę powiedzieć, że czasy Wojciechowskiego i Romanowskiego były w tym klubie najlepsze. Niestety, w przypadku JW to było jak dobra kolacja, ale potem już ani śniadania, ani obiadu nie było. Szkoda, że pod tym względem Wojciechowski nie posłuchał premiera Leszka Millera, który zawsze powtarzał, że prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym jak kończy. A Polonia skończyła niestety bardzo źle.
- Pytanie zatem czy Wojciechowski pasuje na prezesa PZPN… Tej Polonii wielu w środowisku nie może mu zapomnieć…
- No właśnie Józef nie do końca pasuje na to stanowisko ze względów charakterologicznych. Tu trzeba być cierpliwym, a jemu tego brakuje. Trzeba być dyplomatą, Boniek już się tego nauczył, a JW – nie. Wojciechowski musiałby zrozumieć i zaakceptować, że nie wszystko zależy od prezesa PZPN, który czasem dostaje po głowie za nie swoje grzechy. Wydaje mi się, że miałby z tym problem. Ja bym się cieszył z powrotu Wojciechowskiego do piłki, ale w innej roli. Gdyby chciał odbudować Polonię, albo wejść w inny klub, albo gdyby jego firma została sponsorem reprezentacji. Byłby też dobry jako szef ligi, walczący w imieniu klubów. Tu miałby pole do popisu.
- Czyli gdyby miał pan głosować w wyborach w PZPN: to Boniek czy Wojciechowski?
- Zagłosowałbym na Bońka, bo nie widzę potrzeby zmian. Wszystko się układa, politycy w końcu się nie wtrącają… Co do JW to generalnie martwi mnie tylko jedno. Gdzieś tam w tle „kręci” się pan Smagorowicz, a to on miał wpływ na to, że w Polonii Warszawa pojawił się ktoś, kogo nazwiska nie chcę nawet wymieniać, bo rzucił ten klub w przepaść. I gdyby ten pan, zakładając zwycięstwo Wojciechowskiego, znów wyskoczył jak król z kapelusza, na przykład jako sekretarz generalny PZPN, to byłby to dobry czas, żeby umrzeć. Ja sam poprosiłbym wtedy o eutanazję.
- A jak pan ocenia kończącą się kadencję Bońka?
- Dobrze. W takiej szkolnej skali, od 2 do 5 dałbym mu mocną czwórkę. Reprezentacja gra dobrze, stadiony na jej meczach są pełne, politycy, jak wspomniałem, nareszcie nie wtrącają się do PZPN, co jest nowością i czymś, o czym zawsze marzyłem. I jeszcze jedna ważna rzecz: Zbigniew Boniek wkrótce będzie się ubiegał o miejsce w Komitecie Wykonawczym UEFA. Zza granicy dochodzą do mnie głosy, że ma na to duże szanse, więc to kolejny powód do tego, aby nic tu nie zmieniać. Bo taki sukces dyplomatyczny bardzo nam się przyda. Owszem, przewiduję bardzo ostrą walkę o fotel prezesa PZPN, ale za cztery lata. Kiedy będzie wybierany następca Bońka.