Nazywają go "Czerwo" lub "Przem". Pochodzi z Piły, a trenuje w klubie MKL Szczecin pod okiem ukraińskiego trenera Wiaczesława Kaliniczenki. Ostatnie lata to głównie walka z kontuzjami.
- Ale jestem wreszcie zdrowy i doszedłem do najlepszego dla tyczkarzy przedziału wiekowego - analizuje Czerwiński powody osiągniętego sukcesu. Choć do ideału jeszcze daleko.
- Zwłaszcza w technice - ocenia. - Przy odbiciu wbijam stopę w ziemię, jakbym chciał zrobić dziurę w tartanie i tracę energię, która przydałaby się do wspinania się nad tyczkę. Przy wspinaniu moje nogi zbyt wcześnie rozchodzą się na boki, co też stanowi stratę. No i mój rozbieg jest wciąż zbyt wolny. Ale gdybym już teraz oddawał perfekcyjne skoki, to skąd brałbym paliwo na przyszłe sezony? - pociesza się zawodnik, od którego kibice oczekują pokonania magicznej wysokości sześciu metrów.
- Na razie w sześć metrów to wierzy moja narzeczona. Ja póki co wierzę i czuję, że jestem w stanie pobić rekord Polski, czyli 5,90. Ale pewnie, że fajnie byłoby skoczyć "szóstkę" jako pierwszy Polak - podkreśla.
Pełna wiary narzeczona Czerwińskiego to Ukrainka o imieniu Jewgienia. Poznali się trzy lata temu w Doniecku, na mityngu tyczkarskim.
- To była miłość od pierwszego wejrzenia. Z obu stron - opowiada Przemek. - Jestem przekonany, że każdy na świecie ma przeznaczoną dla siebie drugą osobę. Ja ją spotkałem. Wiem, że to właśnie TA. Po tym sezonie bierzemy ślub w Kijowie, w kościele rzymskokatolickim. Żenia właśnie kończy nauki przedmałżeńskie - zdradza.