Każdy z trzech medali zdobyty był pod opieką innego szkoleniowca: Czesława Cybulskiego (złoty 2001), Piotra Zajcewa (2005) i Krzysztofa Kaliszewskiego (2009).
- Czuję wielką ulgę i cieszę się, że pokazałem, że jeszcze jestem - wyraził radość "Ziółek". - Naprawdę myślałem, że jestem w stanie rzucić 80 metrów, ale emocje wzięły górę nad techniką, chociaż podobno wyglądam na spokojnego. Aby wypaść jak rasowy miotacz powinienem rzucić 71 cm dalej. Całe szczęście, że koledzy też się nie popisali. Następny medal powinien być za cztery lata, tylko muszą mi wymyśleć jakiś nowy kolor.
Wicemistrz podkreślał wielką rolę Kaliszewskiego, swojego dobrego kolegi, który przyjął właściwą drogę przygotowań po bardzo ciężkim treningu Piotra Zajcewa.
- Tutaj w Berlinie też zdarzało mi się brać środki przeciwbólowe na przeciążony organizm. Ale rano przed finałem nie zażyłem.
A jego trener powiedział z satysfakcją:
- To jest stary lis, który wie, jak się sprężyć w najważniejszym starcie. I może jeszcze w tym roku przekroczy 80 metrów.
Między drugim a trzecim medalem MŚ nasz najlepszy młociarz ożenił się po raz drugi. Wczoraj na trybunach śledziła jego zmagania... pierwsza żona, Joanna, z ich dwoma synami, Adasiem (7 l.) i Dawidem (3).
- Nie uzgadniałam tego z Szymonem. Zdecydowałam dzień wcześniej, że wsiądę w auto i przyjadę z Poznania do Berlina. Liczyłam na jego medal - nie ukrywała.
A mały Adaś przypomniał sobie niedawny wywiad ojca dla "SE", w którym Ziółkowski powiedział, że teraz jest tylko piękny, ale już niemłody.
- Zadzwoniłem zapytać, czy tak powiedział, bo to było śmieszne - powiedzial z uznaniem o ojcu i wzniósł toast za medal coca-colą.