"Super Express": - Jak daleko poleciałby młot w Moskwie, gdyby nie brakowało pani blisko tysiąca treningowych rzutów w tym roku?
Anita Włodarczyk: - To niełatwo powiedzieć. Bo może byłabym "zajechana" treningiem, gdybym te rzuty wykonała.
- Ciężko było pokonać w finale stres, który towarzyszył pani w eliminacjach?
- Taki stres zdarzył mi się po raz pierwszy. Popełniłam przez to błąd techniczny, usztywniając się w trzecim i czwartym obrocie w kole. Ale w dniu finału porozmawiałam z psychologiem i potem byłam już dobrze nastawiona. Tylko jakoś dziwnie nie mogłam się zrazu pobudzić i zebrać w sobie. Nawet wtedy, gdy objęłam prowadzenie w finałowym konkursie. Znowu sama siebie nie poznawałam. Ale dzięki Bogu Tatiana Łysienko przerzuciła mnie w czwartej kolejce. Wtedy zdołałam się w pełni zmobilizować.
- Zdobyła pani srebro, bijąc rekord Polski (78,46 m). Ten rekordowy rzut był idealny?
- Nie był. Źle postawiłam nogę przy wyrzucie. Ale nie czuję niedosytu.
- Wzbogaciła pani w Moskwie swoją słynną kolekcję obuwia?
- Tylko o jedną parę podarowanych mi niebieskich pantofli sportowych. W sklepie z obuwiem nie znalazłam niczego, co by mi odpowiadało, a zabrakło czasu, by wpaść do drugiego.