Polski skoczek tradycyjnie sylwestra spędził w łóżku lub w drodze do niego. Cóż, taki sport. Wcześniej jednak wypił symboliczną lampkę szampana z polskimi dziennikarzami, którzy są na Turnieju Czterech Skoczni.
- A czego panu i pozostałym skoczkom życzyć? - padło pytanie.
- Przede wszystkim zdrowia, szczęścia, wytrwałości i konsekwencji w dążeniu do celu - odparł z wrodzoną szczerością i otwartością nasz mistrz.
- Kończący się rok to były wzloty i upadki, jeśli chodzi o moją formę - natychmiast dodał Małysz. - Wierzę, że ten będzie lepszy. Po Roku Małpy być może nastąpi Rok Małysza - zażartował nasz skoczek nawiązując do kolejności alfabetycznej, gdzie literka "y" jest po "p".
Okazało się, że w trudnych chwilach minionego roku Adam znajdował największe oparcie w bliskich.
- Dom jest najważniejszy. Oczywiście jesteśmy bardzo normalną rodziną. Z żoną się i pokłócimy, i za chwilę zaraz się godzimy. Jak wszędzie. Ale jest jeszcze moja córeczka Karolinka, dla której ten rok był bardzo szczególny. Raz w życiu idzie się do szkoły. Cieszę się bardzo, że jej się spodobało i chce do niej chodzić. Przyznam się, że jeszcze w jej szkole nie byłem i nie sądzę, żebym musiał. To jest dopiero radość - zakończył dumny tata.
Ale go poniosło!
Kiedy Adam Małysz (27 l.) skoczył w niedzielnych kwalifikacjach do turnieju w Innsbrucku 133,5 metra (tylko metr gorzej od rekordu skoczni Hannawalda), organizatorzy złapali się za głowy. I skrócili rozbieg aż o dwie belki.
- Czy jutro padnie rekord? - zapytaliśmy Adama.
- Oj, wam tylko te rekordy w głowie - odpowiedział Małysz.