On i 59-letni Maciej Berbeka nie zeszli z góry, choć jak podkreśla Wielicki, do momentu zdobycia szczytu nic nie zwiastowało tragedii. Potem jednak Kowalski podawał przez radio sprzeczne informacje, co mogło świadczyć o zaburzeniach świadomości.
- Kiedy pytałem, gdzie jest Maciek, odpowiadał mi: "Idzie przede mną". Potem mówił, że go nie widzi, a później przekazał wiadomość w liczbie mnogiej: "Siedzimy na kamieniu". To ja na to: "Daj mi Maćka". A Tomek odpowiedział: "Maciek nie chce gadać" - relacjonuje Wielicki.
- Wywnioskowałem, że Tomek miał problemy z oddechem, co by świadczyło o obrzęku płuc. Miał lekarstwa, ale nie wiem, dlaczego nie sięgnął po nie - dodał. Jego zdaniem Berbeka mógł podczas zejścia wpaść w szczelinę albo spaść z grani w przepaść, a Kowalskiego zmogła choroba wysokościowa. Podkreślał, że Kowalski ani razu nie prosił o pomoc, a jedynie stwierdził, że nie ma siły schodzić ze szczytu i planuje spędzić tam noc.
Przed takim scenariuszem kolegów przestrzegał Bielecki, który jako pierwszy wspiął się na Broad Peak. - Wysokość osiem tysięcy metrów to strefa śmierci. Trzeba z niej jak najszybciej uciekać. Tam nie da się przeżyć. Każdy krok w dół przybliża do życia, każda sekunda zastoju - do śmierci - mówi Bielecki.
Wielicki poinformował, że wystąpi do Polskiego Związku Alpinizmu o powołanie komisji, która zbada działania alpinistów. - Nasze poglądy na temat tego, co działo się pod Broad Peak, są subiektywne. Niech oceni nas specjalna komisja - zakończył.