Vancouver 2010: Małysz z rana lata daleko

2010-02-10 7:30

Adam Małysz (33 l.) chce walczyć w Vancouver o złoto. Na olimpijskich skoczniach w Whistler powinien się dobrze czuć.

- Ameryka zawsze mi służyła jako zawodnikowi. I nie ukrywam, że lubię skakać w dzień. A konkursy olimpijskie są przed południem czasu miejscowego - wylicza. - To dobrze, bo ja zawsze wstaję o siódmej, najpóźniej wpół do ósmej. Fakt, że zawody w Whistler rozgrywane są do południa, dają większe szanse na równe warunki dla wszystkich. Trzeba tylko mieć pewność siebie. Nie patrzeć na rywali, pilnować tylko właściwego odbicia, zachować automatyzm ruchów.

Patrz też: Jeszcze potrafię skakać

- Jakimi metodami wyeliminował pan wreszcie błędy ciągnące się od początku sezonu?

- Metodą treningów na skoczni, skakaniem "na sucho" nie da się wyeliminować błędów. Na pewno przełomem był trening w Ramsau przed lotami w Oberstdorfie, a przedtem treningi w Wiśle i Szczyrku przed konkursami w Zakopanem.

- Jak pan reagował na głosy w mediach, że się pan już skończył?

- Po pierwsze, nie czytam takich gazet, po drugie - mało oglądam wiadomości w telewizji, a po trzecie - wiem, że kibice są zawsze ze mną. W Zakopanem prosili mnie nawet na kolanach, żebym jeszcze nie kończył kariery.

>>> Zapisz się na newsletter SE.pl - dowiedz się pierwszy o medalach Polaków!

- Kogo widzi pan wśród faworytów igrzysk?

- Na pewno Gregor Schlierenzauer. Nieobliczalny zawodnik, w niesamowitej formie. Wydawało się, że zaczyna gorzej skakać, a wygrał w Willingen. Simon Ammann, który oszczędza się na treningach, jakby nie miał już takiego "błysku" jak na początku sezonu. Na pewno nie wolno skreślać Roberta Kranjca. A jeśli miałby ktoś sprawić niespodziankę, to mam nadzieję, że to będę ja. Podczas ostatniego konkursu, w Klingenthal, rywale poczuli mój oddech, zaczęli się ze mną liczyć.

Nasi Partnerzy polecają

Najnowsze