Czołową postacią Zaksy, szczególnie właśnie w samej końcówce, gdy nikt już nie miał sił i wszyscy jechali na oparach, był Aleksander Śliwka, który zakończył spotkanie z 17-punktowym dorobkiem. Przyjmujący kędzierzynian kończył ważne ataki i dobrze przyjmował zagrywkę mocarzy z Rosji. Jak sam przyznaje, najważniejsze było nastawienie jego i kolegów i pokazanie, że Zaksa nigdy nie pęka. – Było wiele momentów, po których można było spuścić głowę – przyznał Śliwka w Polsacie Sport. – Pierwszy set w naszym wykonaniu nie był dobry. W drugim kapitalnie podnieśliśmy się i zagraliśmy na swoim najlepszym poziomie. Mieliśmy osiem piłek meczowych, w tym ze trzy przy dobrym dograniu. Nie udało się tego skończyć. Można było się po każdej takiej piłce złamać, ale cały czas wierzyliśmy, z akcji na akcję naszym nastawieniem było, by wygrywać kolejną wymianę. W każdą wkładaliśmy maksymalne zaangażowanie. To był klucz do sukcesu. Dobrze że był jeszcze ten szósty, złoty set... Rzuciliśmy wszystko na szalę i jak zejdzie z nas adrenalina, to zaśniemy na siedząco.
Atakujący Zaksy Łukasz Kaczmarek po awansie do finału Ligi Mistrzów: Jedziemy na majówkę do Werony!
– Nie dało się nie zauważyć jak mocni i pewni w najważniejszych momentach są zawodnicy Zenitu, szczególnie Michajłow i N'Gapeth – dodał Śliwka, doceniając klasę rywali. – Nasz trener uprzedzał nas, że kiedy wielkie drużyny są przyparte do muru, wtedy grają najlepiej. Było widać, że kiedy mieliśmy piłki meczowe, wtedy oni grali niesamowite akcje, przełamywali nas. W czwartym i piątym secie było przecież 30:28 i 20:18. Byli niesamowicie mocni, ale my wierzyliśmy, że jesteśmy w stanie ich pokonać, bo nawet w tamtych partiach byliśmy bardzo blisko. I udało się! – kończy Śliwka.