Super Express: – Skąd ten wasz gigantyczny skok formy w finale PlusLigi z Zaksą?
Benjamin Toniutti: – Graliśmy dobrze w całym play-off PlusLigi, nie tylko w meczach o złoty medal. Walkę z Zaksą zaczęliśmy z pewnością siebie i poczuciem własnej siły. Na każde kolejne spotkanie ruszaliśmy z taką samą intensywnością i koncentracją, mecz po meczu. Wiedzieliśmy, że potrafimy wskoczyć na wysoki poziom, a tu dochodziła prestiżowa walka przeciwko Zaksie, topowemu rywalowi o wielkiej renomie. Bez zagrania w sposób kompletny nie mogliśmy marzyć o podobnym wyczynie. I był jeszcze jeden klucz: nieodnoszenie się do poprzednich przegranych z kędzierzynianami. Każdy mecz, każdy sezon, nawet każdy dzień to inna historia. Nie myśleliśmy o niczym innym niż o kolejnych starciach z Zaksą. A nad Ligą Mistrzów mogliśmy się zacząć zastanawiać dopiero po finale w Polsce. Mieliśmy na to 10 dni. I byłoby kolosalnym błędem podejście na zasadzie: rozbiliśmy ich właśnie w PlusLidze, więc teraz znowu będzie łatwizna. Już na pierwszych zajęciach po finale PlusLigi widziałem, z jaką intensywnością wszyscy zasuwają.
– Dla Zaksy ostatnie dziesięć dni było chyba o wiele trudniejszym okresem niż dla was?
– Wcale nie jestem tego pewien. Myślę, że przerwa dobrze zrobiła obu zespołom. Wszyscy dostali dwa dni, żeby się wyłączyć, przestać myśleć o siatkówce. A potem można było zacząć przygotowania do Turynu. Dwa lata temu przeżywałem w Kędzierzynie te same emocje, co koledzy z Zaksy obecnie, bo też przegraliśmy wtedy finał z Jastrzębiem, a potem jechaliśmy na finał Ligi Mistrzów. I zwyciężyliśmy. Nie ma więc mowy, by Zaksa teraz się położyła przed nami. Przyjadą, do Włoch, żeby nas pokonać.
– Jak się zresetowaliście w 2021 roku?
– Pamiętam, że dostaliśmy trzy dni wolnego. Wszyscy oczywiście byli potężnie rozczarowani i sfrustrowani po finale PlusLigi. Kiedy wróciliśmy na trening, Nikola (Grbić – prowadził wtedy Zaksę – red.) wygłosił świetną przemowę, przywołując przykłady podobnych trudnych sytuacji ze swojej kariery siatkarskiej. Potem naprawdę dawaliśmy sobie wycisk na treningach. I czuliśmy się gotowi na finał Ligi Mistrzów. Tak samo pewnie zrobi teraz Zaksa.
– Masz szansę wygrać Ligę Mistrzów drugi raz w ciągu trzech sezonów, ale z innym klubem. Jak ważne byłoby to osiągnięcie?
– Marzeniem każdego siatkarza jest triumf w tych rozgrywkach. Zrobiłem to już raz z Zaksą, a gdyby udało się znowu, poczułbym się absolutnie wyjątkowo. Zrobię wszystko, by tego dokonać. Wiem, że dla moich kolegów będzie to pierwszy taki występ, ale nie muszę im nic radzić, to doświadczeni gracze. O ich formę i mentalność nie trzeba się martwić. Ten mecz będzie nieco dziwny, bo dwa polskie zespoły zagrają na neutralnym gruncie. Nasi kibice przyjadą na pewno, być może będzie pełna hala, ale każdy z siatkarzy musi przede wszystkim myśleć o dobrym indywidualnym podejściu do gry.
– Jak reagują gracze z innych krajów na to, że dwa kluby PlusLigi zdominowały rozgrywki najważniejszego europejskiego pucharu?
– Wiem, że nasza liga darzona jest wielkim szacunkiem, bo wszyscy w tym światku zdają sobie sprawę jak ważną dyscypliną jest w Polsce siatkówka i jak mocne kluby tu grają. Nie trzeba daleko szukać: Zaksa zagra przecież w finale Ligi Mistrzów po raz trzeci z rzędu. Gdyby to się zdarzyło raz, mówiono by: mieli łatwe losowanie i dużo szczęścia. Jeśli dokonujesz tego trzykrotnie rok po roku, to stawiasz się w elitarnym gronie. Warto przypomnieć, że rok temu graliśmy z Zaksą w półfinale, czyli dwa polskie kluby były w czwórce, a za chwilę wystąpimy w wielkim finale. To dowód, że liga polska jest na topie nie tylko w Europie, ale i na świecie. Słyszę często głosy, że PlusLiga nie jest jedną z najsilniejszych lig, lecz właśnie tą najsilniejszą.
Polskie ekipy bezczelnie pominięte. Ogromny skandal tuż przed wielki finałem Ligi Mistrzów, absurdalne wybory