„Super Express”: – Analiza przegranych igrzysk jest zakazana w kadrze. Dlaczego nie chcecie mówić o porażce w Tokio?
Vital Heynen: – O igrzyskach nie zapomnimy, ale nie mamy zamiaru w swoim gronie przeżywać ich na nowo. Tak postanowiliśmy na obozie w Spale. Uznaliśmy, że po czymś równie złym oczywiście należy rozmawiać, ale przez jeden dzień. Nie więcej. Każdy mógł przedstawić swoje zdanie, i to zarówno jeśli chodzi o rzeczy niedobre jak i te pozytywne. To było naprawdę ciężkie doświadczenie, pojawiły się przecież łzy. Potem należało zamknąć temat. Nie chcę słyszeć dzień w dzień w szatni wątków zahaczających o Tokio, typu „w tej akcji trzeba było zagrać tak”, czy „w tamtym secie zrobiliśmy to słabo” albo „piłka w tamtym momencie powinna być gdzie indziej”. Nie oznacza to, że w naszym słowniku nie ma słowa „igrzyska olimpijskie”. Więcej powiem, nawet pojawiają się żarty chłopaków na ten temat. Jednak nie mamy zamiaru zagłębiać się w analizowanie przyczyn tego, co się stało w Japonii. Oczywiście, nie da się nie myśleć o Tokio, ale to normalne i to jest co innego. Po prostu nie czas teraz na analizy. Dostaliśmy lekcję, pora na kolejne zadanie, którym są mistrzostwa Europy.
– To był najtrudniejszy moment pańskiej kariery trenerskiej?
– Nie wiem. Kariera trenera polega na wzlotach i upadkach. W pierwszym roku pracy straciłem tytuł w lidze belgijskiej w zaciętej końcówce piątego seta. Myślałem wówczas, że to moje największe rozczarowanie w życiu. Kilka lat później były kolejne niepowodzenia, między innymi odpadnięcie z Final Four Ligi Mistrzów w walce przeciwko Jastrzębiu, czy bolesna porażka prowadzonej przeze mnie kadry Niemiec w kwalifikacjach olimpijskich z Polską w 2016 roku. W tamtym momencie była to dla mnie najbardziej przykra przegrana w karierze. Teraz mogę za taką uznać przegrany ćwierćfinał z Francuzami w Tokio. Historia lubi się powtarzać. Czasem się przegrywa, czasem się wygrywa. To jasne, że rozczarowanie jest gigantyczne, ale z drugiej strony takie sytuacje są przecież częścią sportu.
Bartosz Kurek wyjawił, jak naprawdę wyglądały jego urodziny. Nie ma czego zazdrościć
ME siatkarzy 2021. Polscy kadrowicze zagrali... ze sobą
– Gracze płakali po ćwierćfinale z Francją. Pan nie?
– Wtedy nie, byłem w zbyt dużym szoku. Teraz mogę płakać, dużo mi to łatwiej przyjdzie niż w tamtym momencie. Czy da się zapomnieć? Pewnie nie. To proces, który potrwa miesiące albo lata. To zupełnie naturalne. Także dlatego ewentualny sukces w mistrzostwach Europy może być rodzajem nagrody pocieszenia. Będziemy mogli sobie powiedzieć: „OK, przynajmniej to mamy. Może to nie to samo, ale musi wystarczyć”.
– Wyjście do walki w dużych, ale nie najważniejszych zawodach sezonu miesiąc po traumie olimpijskiej na pewno nie pomaga.
– To naprawdę piekielnie trudne. Inne drużyny poszły w stronę zmian, sporych przebudowań personalnych. Myśmy spróbowali nie ruszać nic. Uznałem, że powinniśmy zagrać w takim samym składzie. I jestem podbudowany. Bo siatkarze dostali wolny wybór, mogli zrezygnować z mistrzostw Europy. Nikt się na to nie zdecydował. Niektórzy myśleli o tym, ale ostatecznie podjęli wspólną decyzję: zostajemy i walczymy znowu razem. Ja uważam, że to dobra droga. Chociaż nie można wykluczyć, że mistrzostwa Europy pójdą nam źle i okaże się, że być może pomysł był chybiony. Chciałem jednak, byśmy zakończyli dobrym akcentem. Z tą grupą przeżyłem trzy fantastyczne lata. Przecież jeszcze w tym roku dorzuciliśmy kolejny medal. Zamknąć to wszystko w udany sposób – ten zespół na to zasługuje.
– Zamknąć to znaczy, że na pewno kończy pan pracę z reprezentacją Polski?
– Zamyka się pewien cykl. Potem zobaczymy co dalej, dotyczy to zarówno moich planów, ale również tego, co chcą robić na przykład kadrowicze po trzydziestce.
Ryszard Czarnecki walczy o posadę z byłymi gwiazdami kadry siatkarzy
– Skoro cała grupa chciała grać razem mimo porażki olimpijskiej, można to odebrać jako wotum zaufania dla pana i zachętę, by nadal prowadził pan kadrę?
– Nie wiem, natomiast mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że nadal stanowimy jedność z zawodnikami, choćby ktoś z zewnątrz sądził inaczej. Ja wierzę w nich, oni wierzą we mnie. Zawodnicy chcą i lubią być w kadrze, chociaż nikt nie jest przecież zachwycony olimpijskim wynikiem. Jesteśmy jak zgrana paczka, stosunki pomiędzy sztabem a siatkarzami są bardzo dobre, oparte na wzajemnym zaufaniu. Nie czuję, by zostało zasiane ziarno wątpliwości co do naszych relacji. A ja sam na dobrą sprawę nie wiem co chciałbym dalej robić. Na razie wiem, że muszę się skupić na mistrzostwach Europy. Moja energia i koncentracja są w całości skierowane w tę stronę. Później porozmawiamy o przyszłości.
– Skoro panu też jest tak dobrze w reprezentacji Polski, to czy, poza formalnym zakończeniem kontraktu, jest powód, by się rozstawać z zespołem?
– Czasem przychodzi czas, by zrobić coś nowego.
– Wie pan już co to miałoby być?
– Na razie nie odpowiem na to pytanie.