„Super Express”: – Co panu mówi data 30 września 2018 roku?
Vital Heynen: – Oczywiście wiem o co chodzi, ale dat tak dobrze nie kojarzę. Gdyby ktoś mnie spytał, którego dnia zdobyliśmy złoto, to nie umiałbym powiedzieć. Może za kilka lat, kiedy już nie będę pracował, zacznę rozmyślać o tym, co udało się zrobić. Mam szczęście, ponieważ prowadzę życie, w którym bez przerwy coś się dzieje. Dlatego koncentruję się na dniu jutrzejszym, a nie przeszłości. Poza tym generalnie wolę skupiać wysiłki na następnym celu, na przykład takim jak igrzyska olimpijskie. To z tego powodu niespecjalnie rozmyślam o turniejach sprzed lat. Kiedy niedawno zdobyłem z Perugią Superpuchar we Włoszech, to dwie minuty po finale już zastanawiałem się jak organizować pracę w następnych dniach. Chyba to mój słaby punkt: nie za bardzo celebruję sukcesy.
– Pamięta pan swoją pierwszą myśl po ostatniej piłce finału z Brazylią?
– Z tego co sobie przypominam, podszedłem do stanowisk dziennikarskich. Potem chyba musiało mi przejść przez głowę coś w stylu: „Wow, jesteśmy mistrzami świata”. Gdzieś na trybunach wypatrzyłem jeszcze żonę i córki. I tyle, nic więcej. Potem wygłosiłem jakąś mowę do siatkarzy, ale nie pamiętam szczegółów. Jedno, co kojarzę, to że po raz pierwszy w tamtym momencie użyłem słów „mistrzowie świata”. Wcześniej w ogóle takie sformułowanie nie padało w naszych rozmowach. Wówczas zabrzmiało nawet trochę dziwnie.
Michał Kubiak wyjawił, co byłoby dla niego WIELKĄ TRAGEDIĄ [WIDEO]
– Jak to jest być najlepszym na świecie? Jakie to uczucie dni, miesiące czy lata po wywalczeniu złota?
– Kiedy rozmawiam z kolegami trenerami, często życzę im, by kiedyś zostali mistrzami świata. To tak jakby pisało się pewną historię i doprowadziło ją do szczęśliwego końca. I ten koniec wypada w najwyższym możliwym miejscu. Tamtego dnia reprezentacja Polski była najlepsza na świecie, nikt inny na całym globie nie stał ponad nami. I wtedy uświadamiasz sobie jakie to wspaniałe: „Tak! Osiągnęliśmy to, dotarliśmy do tego miejsca”. To poczucie pozostanie ze mną do końca życia: była taka chwila, że osiągnąłem z zespołem maksimum. Można potem sobie dyskutować, czy mogliśmy zagrać lepiej w ataku, bloku lub obronie, ale jakie to ma znaczenie, gdy w finale mundialu pokonuje się Brazylię 3:0? Nic lepszego już nie będzie.
– Po zdobyciu złotego medalu MŚ jest się najlepszym trenerem świata?
– Uświadamiam sobie oczywiście, że spełniłem swoje marzenie i zrobiłem to, do czego dążyłem, ale nie chodzi o mnie. Sformułowane „najlepszy trener świata” oznacza jedynie tyle, że doprowadziło się drużynę do określonego miejsca i było się tego częścią. Czyli to nie dlatego jestem najlepszym trenerem świata, że tak się faktycznie czuję, tylko ze względu na to, co udało mi się zrobić z reprezentacją Polski.
Andrea Anastasi o zakażeniu w Vervie Warszawa: Może lepiej, że koronawirus przyszedł teraz [WYWIAD]
– Mistrzostwo świata to jak osiągniecie szczytu w górach?
– Ale nie byle jakiego, tylko Mount Everestu. Wspinacz może sobie powiedzieć: całe życie chodzę po górach, ale wyżej już nie wejdę. Sportowiec czuje się w podobny sposób. Oczywiście złoto igrzysk daje zbliżone przekonanie, ale to inny turniej niż mistrzostwa świata, w których rywalizujesz rzeczywiście z wszystkimi najlepszymi rywalami, a po drugie możesz mieć jeden, dwa, trzy słabsze dni i zachować szanse na tytuł. W zawodach olimpijskich jedna wpadka może wszystko przekreślić. Ludzie uważają, że złoty medal igrzysk jest najważniejszy. Ja bym jednak powiedział, że mistrzostwa świata to najbardziej sprawiedliwe zawody. A jak wygląda zdobywanie szczytu na igrzyskach, tego chciałbym doświadczyć za rok w Tokio.
– Jak pan dokończy zdanie: „Zdobyliśmy mistrzostwo świata, ponieważ...”?
– ...wierzyłem w graczy, a oni uwierzyli we mnie. Ta obustronna wiara była fundamentem.
– Nie obyło się bez wzlotów i upadków.
– Oczywiście, bo to zawsze jest pewien proces. Ten turniej tak się nam ułożył, że w ostatnim jego tygodniu zagraliśmy najlepsze mecze w historii polskiej siatkówki. Trudno będzie taką serię pobić, od 3:0 w meczu z Serbami, który musieliśmy wygrać, by grać dalej, po 3:0 w finale z Brazylijczykami. Wtedy byliśmy niemal perfekcyjni.
– Po wpadce z Argentyną nie miał pan żadnych wątpliwości, czy obrał właściwą drogę? Nastroje były raczej grobowe.
– Jeśli powiem dzisiaj, że wierzyłem w wybrany kierunek, to nie zabrzmię zbyt wiarygodnie, prawda? Ale tak właśnie było. Chociaż to jasne, że wątpliwości są zawsze i wtedy nie było inaczej. Tylko że jeśli wciąż będziesz wątpił, nigdy niczego nie wygrasz. Wychodzę z założenia, że jeśli jako trener zdecydowałem się na coś, to powinienem się tego trzymać. Mamy swoją ścieżkę, idziemy na full, zarówno ja jak i siatkarze, jedynie wtedy to ma sens.
Dziewczyna reprezentanta Polski zachwyca w PRZEZROCZYSTYM BIKINI! [GORĄCE ZDJĘCIA]
– Przed meczem z Francuzami przyszedł pan do dziennikarzy i powiedział, że musicie odpuścić, by w kolejnym spotkaniu o wszystko z Serbami postawić wszystko na jedną kartę. To zabrzmiało jak kompletne szaleństwo i wielu w tym momencie postawiło na was krzyżyk.
– Mogę powiedzieć o sobie, że nie obawiam się podejmowania ryzyka, na tym także polega moja praca jako trenera. Wiem, że zrobiłem wtedy coś, czego nikt inny by nie zrobił. Uznałem jednak, że muszę w ten sposób uratować zespół i że Serbia to wygodniejszy rywal w zaistniałych okolicznościach.
Mateusz Bieniek rozczarowany po hicie PlusLigi. „Znowu stracone ważne trzy punkty” [WIDEO]
– Z kolei wiele osób po fenomenalnie wygranym półfinale z USA uznało, że nie możecie już przegrać tych mistrzostw.
– A ja miałem wtedy zupełnie inny problem: beształem graczy, którzy wpadli w zbyt dużą euforię i za mocno celebrowali wygraną nad Amerykanami. Trzech czy czterech zawodników musiałem postawić przez to do pionu, na pewno jednym z nich był Kurek i chyba także Zatorski. Tłumaczyłem, że czeka nas finał i że turniej kończy się za 24 godziny, a nie teraz. Nie miałem czasu cieszyć się z pokonania USA, tylko skupiłem się na wymuszeniu koncentracji u siatkarzy.
– Przed finałem czuliście się faworytami?
– Po głowie chodziło mi tylko jedno: że półfinał skończyliśmy nocą i nie wiem czy zdołamy się zregenerować. Zastanawiałem się nad kwestiami czysto technicznymi i fizycznymi, czyli jak sprawić, by gracze czuli świeżość po morderczej pięciosetówce z Amerykanami. Słowa „faworyt” nikt u nas nie używał, podobnie jak z niczyich ust nie padło: „Jesteśmy zmęczeni”.
– Kiedy wygrywa się taki turniej jak mundial, to pewnie nie myśli się po jakimś czasie: to mogłem zrobić inaczej, czy tego w ogóle bym nie robił?
– Najchętniej przeżyłbym to wszystko jeszcze raz w taki sam sposób, z przeszkodami po drodze i pięknym finiszem.