Gruszka: Nie będziemy płakać

2009-08-28 1:32

Nie ma kontuzjowanego Mariusza Wlazłego (26 l.) i na mistrzostwach Europy siatkarzy (3-13 września w Turcji) to Piotr Gruszka (32 l.) będzie atakującym numer jeden reprezentacji Polski. Tyle tylko, że na co dzień "Grucha" gra na pozycji przyjmującego...

Super Express:  Jest pan jednym z trzech atakujących jadących na mistrzostwa Europy, ale to nie jest pańska nominalna pozycja. To jak: Piotr Gruszka będzie w Turcji atakującym czy przyjmującym?

Piotr Gruszka: Zostanę na ataku, nie ma teraz sensu tego zmieniać, zwyczajnie nie ma na to czasu. Tym bardziej że przyjmujący, którzy jadą na mistrzostwa Europy, są w dobrej dyspozycji.

- Niedawne mecze reprezentacji Polski w Memoriale Wagnera pokazały, że pomału oswaja się pan z nową rolą.

- Rzeczywiście, trochę więcej kombinowałem zagrywką, uderzałem też bardziej technicznie. Nawet jeśli w kilku akcjach nie zdobyłem punktów, to i tak były one zupełnie niezłe, w każdym razie takie, jakich oczekuje od nas trener. Przyznaję, że czasami miałem trochę szczęścia, ale cieszy to, że w decydujących momentach zebrałem się i potrafiłem skończyć kilka wystaw. Czasami jest tak, że najpierw nie idzie, a potem jedna udana akcja wystarczy, żeby coś zaskoczyło.

- Trudno się przestawić z przyjęcia na atak?

- Ostatnio prawie nie słyszę innych pytań (śmiech). Najkrócej mówiąc: łatwo nie jest. Jednak w tym roku zmiana przychodzi mi bardziej naturalnie niż kiedyś. Co prawda treningi z kadrą zacząłem nieco później, ale od razu ustawiałem się jako atakujący. Z każdym treningiem i każdym meczem czuję się lepiej i oby tak było dalej. Na "hurra" nic się nie zrobi, trzeba powoli wchodzić w nową pozycję, żeby zagrać na porządnym poziomie. Technicznie to też wszystko powywracane do góry nogami: inna strona boiska, zamiast z lewego skrzydła, głównie atakuję z prawego, dochodzą inne nabiegi, kąty uderzeń. W męskiej siatkówce jest ścisła specjalizacja, role są wyznaczone precyzyjnie. To nie to, co u dziewczyn, gdzie zdarza się, że atakujące uderzają ze środka.

- Osiem meczów wygranych z rzędu, dobra forma drużyny, pochwały trenerów przeciwnych ekip. Czy forma kadry nie przyszła za wcześnie?

- Pewnie można sobie zadawać takie pytanie, ale myślę, że jednak nie. Dlaczego? Bo możemy grać jeszcze lepiej. Liczy się najbardziej to, że podbudowują nas wygrane nowej grupy zawodników. Zwycięskie mecze dodają pewności, że jesteśmy mocni i możemy coś ugrać na mistrzostwach. Nie jedziemy do Turcji zagrać sobie kilka meczów i płakać, że nie jesteśmy w najmocniejszym składzie. Kadra czeka na kontuzjowanych chłopaków, ale teraz tworzymy inną drużynę i ona też ma atuty.

- Mówi pan, że możecie grać lepiej. Czego brakuje do pełni szczęścia?

- Zdarzały się nam w trakcie meczów sytuacje, że brakowało energii. Jakby ktoś wyciągnął wtyczkę z kontaktu. Na szczęście potrafiliśmy wracać do normalnej dyspozycji i wygrywać. Czasami musimy wyzwolić w sobie więcej agresji, to też zwykle przynosi dobre rezultaty na boisku. Wtedy gra się łatwiej w końcówkach setów.

- Macie za sobą dwa wygrane turnieje: ze słabszymi rywalami w Gdyni i z mocnymi w Łodzi. Jakie wnioski?

- O tych słabszych przeciwnikach to mówiło się raczej po Gdyni, a nie przed. Bo zanim rozpoczęły się kwalifikacje mistrzostw świata, były pewne obawy. Na pewno w Łodzi trafiliśmy na silniejszych konkurentów i cieszę się, że graliśmy z Włochami. Z zespołem tej klasy nie graliśmy dawno. Każdy mecz z tak dobrym zespołem pomaga nam w przygotowaniach do mistrzostw. Czy jesteśmy już mentalnie przygotowani do wygrywania? Mam nadzieję. Przede wszystkim dodaliśmy sobie wiary, że możemy zwyciężać nawet w przemeblowanym składzie. Nie wracamy do tego, co było, myślimy o tym, co nas czeka. Wygrywamy jako grupa i każdy pokazał, że potrafi coś wnieść do drużyny.

- Rozstawienie grup mistrzostw Europy jest bardzo sprzyjające. Na najtrudniejsze przeszkody możecie trafić najwcześniej w półfinale...

- Trochę o tym myślimy, każdy jakoś tam sobie kombinuje, jak będzie w Izmirze. Jesteśmy na dobrej drodze, żeby tam coś osiągnąć. Jak będzie, okaże się w praktyce. Poza tym musimy myśleć o tej rywalizacji z meczu na mecz. Bo w takich turniejach jedno nieudane spotkanie może nas wyrzucić poza czołowe miejsca. Trzeba się skoncentrować maksymalnie już na pierwszej grze z Francuzami, żeby nie powtórzyło się to, co dwa lata temu w Rosji (wpadka już na otwarcie z Belgią i dopiero 11. miejsce - red.). Czujemy, że jesteśmy mocni i w Turcji musimy być pewni swego.

Nasi Partnerzy polecają
Najnowsze