Puchar Challenge to trzeci rzut rozgrywek pucharowych w Europie. W piłce nożnej odpowiednikiem tej rywalizacji jest Liga Konferencji Europy, w której do niedawna walczyła Legia Warszawa. Dość powiedzieć, że triumfator LKE inkasuje – poza wieloma wcześniejszymi bonusami – okrągłe 5 mln euro. To dokładnie sto razy więcej niż marne 50 tys. euro dla zwycięzcy siatkarskiego odpowiednika!
50 tysięcy euro za puchar
Projekt dostanie 50 tys. za wygraną, a jeśli zajmie drugie miejsce, będzie się musiał zadowolić kwotą 30 tys. Te sumy mogą w najlepszym razie pokryć koszty pięciu przelotów na zagraniczne mecze pucharowe, ale na pewno nie całość wydatków klubowych związanych z udziałem w Pucharze Challenge.
– Jeden przelot zagraniczny to dwadzieścia–trzydzieści tysięcy złotych, pobyty na wyjazdach też kosztują, a gdy u siebie gra się z drugim czy trzecim garniturem europejskim, trudno oczekiwać pełnych hal i wielkich wpływów biletowych – komentuje dla „SE” Sebastian Świderski, prezes PZPS, który sam mierzył się niejeden raz z podobnymi wyzwaniami, gdy był prezesem walczącej w Lidze Mistrzów Zaksy Kędzierzyn.
Porównania z piłką nożną są efektowne, różnice szokujące, ale z drugiej strony wiadomo, że siatkówka nigdy nie doścignie pod względem finansowym futbolu. Przydałoby się jednak więcej działań ze strony Europejskiej Konfederacji Siatkówki (CEV).
– Biorąc pod uwagę ostatnie lata i praktycznie zero zmian, ciężko oczekiwać przy obecnych władzach CEV, że jakiekolwiek nastąpią – mówi Świderski. – To idzie w drugą stronę, choćby w Lidze Mistrzów, bo te rozgrywki, zamiast być elitarnymi, zmierzają w inną stronę, są rozbudowywane. Trudno więc się spodziewać, by niższe rangą puchary nagle stały się ważniejsze i bardziej dochodowe, tak by można coś na nich zarobić lub choćby nie stracić.
Lepiej niż w Challenge Cup płaci się w najważniejszych rozgrywkach klubowych w siatkówce, ale i to nie są żadne kokosy. Zwycięzca Ligi Mistrzów dostaje 500 tys euro, wcześniej ponosi jednak spore koszty organizacyjne oraz musi uiścić wpisowe.
Dojdź do półfinału, to nie stracisz
– W siatkarskiej Lidze Mistrzów nie dokłada się do interesu jedynie wówczas, gdy znajdzie się w półfinale i to pod warunkiem że nie lata się wszędzie czarterami – zauważa prezes Świderski. – Gdyby w takim Pucharze Challenge zwiększono nagrodę z 50 do 100 tysięcy euro, to może by nie wywróciło do góry nogami federacji europejskiej?
Trener Piacenzy Andrea Anastasi o ćwierćfinale LM z Jastrzębskim Węglem: Gorzej nie mogliśmy trafić
Jest jeszcze inna droga. Nie wszystkie najważniejsze klubowe rozgrywki w ważnych dyscyplinach odbywają się pod egidą światowej federacji. W koszykówce na początku XXI wieku doszło do rozłamu, kiedy to osobna od FIBA (Międzynarodowa Federacja Koszykówki) organizacja klubów powołała swoją Euroligę. I do dziś ta najbardziej prestiżowa klubowa rywalizacja europejska odbywa się pod patronatem niezależnym od koszykarskiej centrali.
Podobne ruchy obserwowaliśmy ostatnio w piłce nożnej, gdzie część czołowych klubów myśli o stworzeniu konkurencyjnej dla Ligi Mistrzów Superligi. UEFA i FIFA straszyły organizatorów sankcjami, ale Europejski Trybunał Sprawiedliwości uznał niedawno, że postępowały niezgodnie z prawem.
Rozłam w klubowej siatkówce?
Czy w siatkówce mogłoby dojść do takiego rozłamu?
Świderski: – W żeńskiej siatkówce powstał taki pomysł, jest już nawet stowarzyszenie zajmujące się tym. Bardzo mocno zastanawiają się nad zorganizowaniem równorzędnego pucharu. Może to jest kierunek, by pokazać władzom CEV, że ich praca nie jest dobrze odbierana w naszym środowisku. A skoro u dziewczyn doszło do pewnej mobilizacji w tej kwestii, to uważam, że i u mężczyzn byłoby to możliwe. Sądzę, że mogłoby to wywołać spore zainteresowanie mocnych ośrodków siatkarskich w Europie. W takim dodatkowym pucharze grałaby tylko elita, a nagrody byłyby zauważalne i odczuwalne finansowo. Wiem, że pojawiały się już takie pomysły, ale federacja wtedy groziła zawieszeniami. Sam jestem ciekaw, co może z tego wyniknąć – kończy prezes PZPS.