– Mam nadzieję, że po porażce z Iranem wrócimy do swojego grania i powalczymy z Amerykanami, którzy wyeliminowali nas z igrzysk w Rio – zapowiadał Mateusz Bieniek, pełniący obowiązki kapitana drużyny narodowej. Niestety, nie pierwszy raz okazało się, że Jankesi są dla Biało-Czerwonych w ostatnich latach prawdziwą zmorą.
Polakom od dawna gra się źle z doskonale zgranymi i zdyscyplinowanymi taktycznie Amerykanami. Rywale popełniają niewiele błędów, mają lepiej wyszkolonych technicznie i bardziej wszechstronnych zawodników. Pokazywali to w meczach z nami wielokrotnie. Rok temu wygrali 3:1 w Lidze Światowej, a w 2016 r. było pamiętne lanie do zera w ćwierćfinale olimpijskim.
Nasi gracze walczyli, ale w decydujących momentach zawsze brakowało kropki nad „i” i górę brało doświadczenie i boiskowe cwaniactwo przeciwnika. Gdyby miejscowi psuli mniej zagrywek, wygraliby jeszcze szybciej. Największym pozytywem po naszej stronie był debiut w LN Mateusza Miki, który w pierwszej odsłonie zaliczył wiele kapitalnych odbiorów zagrywki. Jednak nie starczyło mu sił na utrzymanie dyspozycji i został zmieniony przez Artura Szalpuka. Im bliżej było końca spotkania, tym swobodniej poczynali sobie miejscowi. Nasi byli już zrezygnowani.
Polacy jechali do USA jako lider Ligi Narodów, tymczasem po porażkach po 0:3 z Iranem i gospodarzami spadli aż na czwarte miejsce. To oznacza, że trzeba będzie jeszcze mocno powalczyć o awans do Final Six (musimy zająć miejsce w szóstce). Na czele LN jest Francja, która wygrała w sobotę z Brazylią, na drugą pozycję wskoczyli Amerykanie, na trzecim jest Rosja. Biało-Czerwonym pozostał na turnieju w Hoffman Estates mecz z Serbami (niedziela o 19.00 polskiego czasu).