Już w przyszłym tygodniu "Plina" rozpoczyna przygotowania do ligowego sezonu ze Skrą. Razem z żoną Martą i 3,5-letnią córeczką Julią przeniosą się znad Zatoki Puckiej do Bełchatowa. Na szczęście jeden z czternastu złotych siatkarzy mógł też choć przez chwilę pooddychać morskim powietrzem.
To, że wywalczył mistrzostwo Europy, uświadomił sobie w pełni dopiero w Polsce. - W Izmirze graliśmy mecz po meczu, pomału zmierzając do celu, ale dopiero w kraju zobaczyłem, co osiągnęliśmy. Tu do mnie dotarła skala naszego wyczynu i fakt, że żadna polska męska drużyna tego wcześniej nie dokonała - przypomina Pliński.
Teraz oddaje się słodkiemu lenistwu. - Oj, to było bardzo potrzebne. Dwadzieścia stopni, słoneczko, bardzo sympatycznie, no i wreszcie jestem ze swoimi dziewczynami - cieszy się Daniel, który przyznaje, że w domu czekają na niego najwierniejsze fanki. - Żona to wiadomo, ale ostatnio też Julcia zaczęła mi mocno kibicować. Zakłada szalik i krzyczy "Polska!" przed telewizorem - opowiada dumny tata.
- No, nie zawsze, czasem musiałam z nią toczyć boje, czy włączyć bajkę czy mecz - prostuje pani Marta. - Ale w końcu dawała się przekonać i powtarzała mi ciągle zdziwiona: "Mamo, a w telewizorze mówią, że Daniel Pliński wygrywa".
Żona czasami towarzyszy Danielowi podczas wielkich imprez. - Była na igrzyskach w Pekinie, ale prawie się wtedy nie widywaliśmy - opowiada nasz siatkarz, który w domu nad morzem bywa rzadko, ale jeśli już się zjawia, ma poważne zadania do wykonania.
- Pewnie, a kto niby ma kosić trawnik? - pyta pani domu. - Wyrzuca śmieci, przywozi zakupy, normalka - wylicza Marta Plińska. I czasem wpuszcza Daniela do kuchni. - Ma talent, choć upodobał sobie jedną potrawę, która wychodzi mu doskonale. To makaron ze szpinakiem. Za rzadko się za to bierze, muszę go mocniej zdopingować - zapowiada małżonka.
- Wyszło mi ostatnio, że jesteśmy już z żoną od 13 lat, ale chyba z połowę tego czasu spędziliśmy oddzielnie przez moje obowiązki sportowe. Może dla związku takie częste rozstania i powroty nie muszą być złe - zastanawia się. - Poza tym wcale nie jest tak tragicznie, bo Julka ciągle poznaje tatusia - śmieje się "Plina". Ze szczęśliwego wyjazdu do Turcji przywiózł córce prezent - specjalną walizeczkę na kółkach na jej wszystkie domowe skarby.