Szkoleniowiec pozostawił na ławce podstawowych graczy z bombardierem Georgiem Grozerem na czele („Trener dał mi odpocząć” - tłumaczył potem rozpaczliwie zawodnik), a w końcówce tie-breaka jeden z jego środkowych... łapał się siatki, byle tylko nie zaliczyć czystego bloku! Komedia to mało powiedziane.
- Niemiecki trener grał, by przegrać, to nie ma nic wspólnego z fair play – grzmiał szkoleniowiec Holandii Gido Vermuelen. - Jeśli śledzicie ME, zrozumiecie – skwitował na Twitterze Heynen.
Bartosz Kurek: Najważniejsze dopiero przed nami
Czemu to wszystko? Odpowiedź jest prozaiczna: po porażce w meczu otwarcia z Bułgarami Niemcy mieli niewielkie szanse na zajęcie pierwszego miejsca w grupie, a nie chcieli zająć drugiego, bo to – po barażu – wrzuciłoby ich do ćwierćfinału z Polską. Po przegranej z Holandią i przy założeniu zwycięstwa z Czechami na koniec zmagań grupowych, kończyli fazę grupową na 3. pozycji, unikając w ćwierćfinale biało-czerwonych. Zakładali, że w walce o czwórkę znowu trafią na gospodarzy.
Można by to skwitować tylko krótkim: „Sorry, taki mamy system”, bo w ME od paru mistrzostw panuje regulamin sprzyjający kombinowaniu na potęgę. Niestety, i my mamy swoje za uszami, bo w 2011 r. trener Andrea Anastasi zrobił to samo w przegranym przez Polskę meczu ze Słowacją, byle tylko nie wpaść za szybko na Rosję.
Jedyny krzepiący dla nas wniosek z tej smutnej sprawy jest taki: kombinują, bo boją się Polaków, a to najlepiej świadczy o naszej sile.