Tłumaczenie trzeba chyba zacząć od stwierdzenia biało-czerwoni nie mieli do czynienia z frajerami. Irańska siatkówka stoi wprawdzie na niższym poziomie od polskiej, ale ich reprezentację prowadzi "stary lis" Julio Velasco. Trener, który dla wielu mistrzów w fachu (m.in. dla Lozano) był nauczycielem.
Irańczycy są wysocy, silni i kompletnie pozbawieni kompleksów. Po dość szczęśliwym wygraniu z Polską pierwszego seta, spokojnie przyjęli wręcz kompromitujące lanie, jakie nasi im spuścili w drugiej partii. I choć punkty przychodziły do nich "falami", grali swoje, nie pozwolili się zdominować ani przestraszyć.
Z naszej strony zadziałało "prawo trzeciego (lub czwartego) dnia". Teoria mówi, że w każdym turnieju drużyna przeżywa taki moment załamania formy, zwykle przychodzi właśnie w trzeciej lub czwartej kolejce gier.
I to się niestety sprawdziło. Pomijając utrudnienia, jakim dla ekipy były eksperymenty Andrei Anastasiego z mieszaniem w składzie, praktycznie wszyscy nasi atakujący mieli kłopoty z kończeniem ataków. Mniej skuteczny niż zwykle był znakomity polski blok.
Ważne teraz jak nasza drużyna przetrzyma ten szok. Strata punktów jest dotkliwa, bo w końcowym bilansie turnieju może ich zabraknąć, ale... Żadnej ekipie występującej w Pucharze Świata nie udało się zachować czystego konta. Miejmy nadzieję, że najgorsze już za nami...