Kibice z Rzeszowa tak bardzo chcieli zobaczyć koronację pupili, że niektórzy spędzili w kolejkach po ostatnie wejściówki aż 18 godzin! Wszystko na próżno, bo stojący pod ścianą przyjezdni zaimponowali w niedzielę wielkim charakterem.
- Wygraliśmy bitwę, ale jeszcze nie wojnę - przestrzegał kapitan Resovii Oleg Achrem (30 l.) przed niedzielnym meczem, ale tak naprawdę wszystko przemawiało za jego drużyną. Kędzierzynianie wyglądali w sobotę na mocno osłabionych i ich sytuacja stała się skrajnie trudna.
Achrem miał jednak rację, bo wczoraj na boisko w hali na Podpromiu wyszła zupełnie inna Zaksa - skoncentrowana, nakręcona pozytywnie od pierwszych sekund. Nic dziwnego, że zaczęła od prowadzenia 4:0 w I secie i widać było, że gorąca atmosfera w "twierdzy Rzeszów" nie robi na niej najmniejszego wrażenia.
Goście zupełnie swobodnie wygrali pierwszą partię do 19. W dramatycznej końcówce drugiej odsłony w pewnym momencie od stanu 15:21 w niewiarygodny sposób odrobili 7 pkt z rzędu i po kilku piłkach meczowych w obie strony wyrwali i tego seta. To był najciekawszy jak dotychczas fragment finałowej potyczki.
Na boisku iskrzyło nie mniej niż na trybunach, bo na początku drugiej odsłony środkowy Resovii Grzegorz Kosok trochę zbyt długo manifestował radość odwrócony w stronę przeciwników. Podminowało to Felipe Fontelesa, doszło do scysji, w którą włączył się libero rzeszowian Krzysztof Ignaczak. Od tego momentu Brazylijczyk został wrogiem numer jeden rzeszowskiej publiczności. Kiedy w trzecim secie "Lipe" dostał żółtą kartkę za machnięcie ręką na sędziego, miejscowi kibice byli wniebowzięci...
Ale i to w żaden sposób nie podłamało podopiecznych trenera Daniela Castellaniego (52 l.), którzy odrodzili się w idealnym momencie i w pełni zrewanżowali gospodarzom za sobotnią klęskę.