Polki radzą sobie całkiem dobrze w tegorocznych mistrzostwach Europy. Niestety, porażka z Serbią (broniącą tytułu) w fazie grupowej sprawiła, że nasze reprezentantki trafiły do bardzo trudnej części drabinki turniejowej. Choć w 1/8 finału bez większych problemów pokonały Niemki, to już w kolejnej rundzie na ich drodze stają Turczynki, czyli zwyciężczyni niedawno zakończonej Ligi Narodów (Polki zajęły w tym turnieju historyczne, trzecie miejsce). Okazuje się, że walka o najważniejsze trofeum na Starym Kontynencie nie toczy się w optymalnych warunkach.
Szatnia bez toalety i prysznica. Polki nieprzyjemnie zaskoczone na ME
Pierwszym negatywnym zaskoczeniem były już same szatnie. – Przyjechaliśmy na mistrzostwa Europy, czyli najważniejszą imprezę Starego Kontynentu, i dowiedzieliśmy się, że mamy małą szatnię bez prysznica czy toalety – zdradził Szlendak w rozmowie z TVP Sport.
Problem jednak leżał też w samych obiektach, na których grały zawodniczki. – W Gandawie graliśmy w hali lekkoatletycznej, boisko zbudowane było od zera wewnątrz toru – opowiadał dalej kierownik reprezentacji Polski siatkarek. A w Brukseli było jeszcze gorzej. – Boisko zbudowane jest bowiem na betonowej podstawie hali wystawienniczej. Nie są to więc stricte siatkarskie warunki, podłoże jest dość twarde – wyjawił. Problemem były nawet rozgrzewki. – Do pierwszego meczu szykowaliśmy się zatem na betonie za trybunami i dopiero po naszej uprzejmej prośbie, piątego dnia rundy finałowej rozwinięto dwa paski siatkarskiego terfalexu o łącznej szerokości trzech metrów – dodał Szymon Szlendak.