Nawrocki zapowiada, że nie zamyka się na dojście do porozumienia z reprezentantkami.
- Różne były momenty w prowadzeniu tej reprezentacji. Jedne zawodniczki powoływałem, w przypadku innych decydowałem, że znajdą się poza czternastką. To dla mnie trudne sytuacje, ale do nikogo nie odwróciłem się plecami. Nie odrzucam wyciągniętej na zgodę ręki. Takim jestem człowiekiem i taką mam filozofię życiową - mówi 54-latek "Przeglądowi Sportowemu".
I dodaje: - Czasami są w sztabie różnice zdań, wymieniamy poglądy i argumenty. Czasami potrzeba w takich dyskusjach mocnych słów. Ale oczernianie? To nieporozumienie. Prowadziliśmy żywe dyskusje, ale nigdy nie było tam złośliwości, jesteśmy grupą osób, która świetnie ze sobą współpracuje i się rozumie. Mam szacunek do wszystkich członków sztabu, jak i siatkarek.
Polecany artykuł:
Nawrocki nie ukrywa jednak, że mimo otwartości na znalezienie porozumienia, targają nim przykre emocje.
- Jest we mnie wiele złości, emocji, nerwów... Gdyby było prawdą to, co jest napisane w tym oświadczeniu, to moja rodzina musiałaby się wyprowadzić z domu, a sąsiedzi nie powinni podawać mi ręki. Próbowano zepsuć mój wizerunek nie tylko jako trenera, lecz przede wszystkim człowieka.
Na początku stycznia kadrę siatkarek czeka wielkie wyzywanie - w Holandii powalczą one w turnieju kwalifikacyjnym do Igrzysk Olimpijskich.