"Super Express": - Wielki sukces polskiej drużyny w mistrzostwach świata mimo wszystko pana zaskoczył?
Mirosław Przedpełski: - Zrobiliśmy to, co sobie wymarzyliśmy. Minimum przyzwoitości był awans do szóstki. Mówiłem też, że jak zdobędziemy medal, to będzie wielkie szczęście. Szukałem rozwiązania dla tego zespołu i wydawało mi się, że najważniejsze będzie stworzenie doskonałej atmosfery do osiągania wielkich rzeczy. Wszyscy poczuli, że nie są pojedynczymi ogniwami, ale częścią grupy.
Trener reprezentacji Brazylii się doigrał
- Tym obecny zespół różni się od poprzedniego?
- W tamtej kadrze był zbiór indywidualności, każdy myślał o swoich celach. I one były wyżej niż cel całej ekipy. Tutaj takie rzeczy, jak ambicje, kto akurat gra na parkiecie, zostały odłożone na bok. W siatkówce trzeba zbudować grupę, bo więcej niż 50 procent sukcesu siedzi w głowach, a pod względem siatkarskim niczym przecież nie odstajemy od najlepszych.
- To pan sensacyjnie wymyślił Stephane'a Antigę na fotelu trenera i dostało się panu wtedy nieźle...
- Niektórzy dziennikarze już po półfinałowym meczu z Niemcami odszczekiwali przy mnie swoje wcześniejsze komentarze. A ja mówię, że trzeba w coś wierzyć. Czuję dumę i satysfakcję. Wiedziałem, że drużynie czegoś brakuje, jakiegoś spoiwa. I Stephane okazał się właśnie tym spoiwem.
- Czyli nie przyszedł tylko po to, żeby namówić na grę Wlazłego?
- Mariusz też dorósł do pozycji gwiazdy, jaką ma teraz w kadrze. To jest jak w dobrym małżeństwie, do zrozumienia wielu rzeczy potrzeba czasu. Mogą być trudne momenty, ale potem przychodzą piękne chwile.
KLIKNIJ: Polub Gwizdek24.pl na Facebooku i bądź na bieżąco!
ZAPISZ SIĘ: Codzienne wiadomości Gwizdek24.pl na e-mail