Adamski dla SE.pl: Nie chcę być drugim Kubicą

2008-12-22 12:22

Mateusz Adamski ma dopiero 17 lat. Jeździł już w wielu seriach wyścigowych. Ostatnio był 2. na torze w Szanghaju w Formula Asia. Eksperci ze środowiska mówią, że ma ogromny talent. Ale niestety na jego przeszkodzie, jak wielu innym aspirującym do zajęcia miejsca przy Robercie Kubicy, brakuje sponsorów.

SE.pl: Jak zaczęła się Twoja przygoda z wyścigami?

Mateusz Adamski: To było dość późno, bo rozpocząłem ściganie w wieku trzynastu lat. Oczywiście zaczęło się od kartingów, od jakiegoś poskładanego ze starych wyścigówek pojazdu. Większość zaczyna, kiedy ma osiem, dziesięć lat. Ale ja szybko nadrobiłem straty. Na torze w Opolu, gdzie zabrał mnie dziadek, szybko zobaczyli, że jestem bardzo szybki. Razem z ojcem postanowiliśmy, że będę ścigał się w Niemczech. Po sezonie wróciłem na mistrzostwa Polski w Koszalinie, gdzie wygrałem z Karolem Baszem, wielokrotnym mistrzem w kartingu. To pokazało mi, że jestem dobry.

W Twoim przypadku, jak np. Roberta Kubicy lub Agnieszki Radwańskiej, też dużą rolę odgrywa ojciec?

- Oczywiście. Bez niego nie byłoby ścigania. Sponsoruje mi wszystkie wyjazdy, starty. Ma firmę budowlaną i przeznacza praktycznie wszystkie zarobione pieniądze na naszą wspólną pasję. Wiele osób myśli, że jesteśmy bardzo bogaci, ale nie jest tak do końca. Żyjemy przeciętnie, bo wyścigi to ogromne koszta.

Możesz powiedzieć, o jakich sumach mówimy?

- Im jest się wyżej, tym płaci się większe pieniądze. Po Niemczech przyszedł czas na starty w najlepszej lidze kartingowej świata. Szło mi tam nieźle. Wygrałem prestiżowe Trfeo Ayrtona Senny. Zauważył mnie Danilo Rossi, wielki łowca talentów, który w przeszłości pomógł między innymi Robertowi Kubicy. Chciał mnie wziąć do teamu, ale cena była zaporowa. Musiałbym płacić 6 tysięcy euro za wyścig. Tą sumę pomnóżmy  przez 20 weekendów. Wychodzi 120 tysięcy euro, a trzeba doliczyć jeszcze dojazdy, pobyty w hotelach itd.

Nie zdecydowałeś się?

- Stwierdziliśmy, że za takie pieniądze lepiej startować w poważniejszych wyścigach. Od czerwca do grudnia 2006 zdecydowałem się na testy w Formule BMW. Później przeniosłem się do Formuły Renault, gdzie założyliśmy swój własny zespół, GR Racing. Koszty założenia teamu to: 40 tysięcy na używany samochód i 25 tysięcy euro za weekend startów. Tata został mechanikiem. Mieliśmy swojego inżyniera. Jak wiadomo koszta były ogromne, ale to i tak nie wystarczało, aby ścigać się z najlepszymi. W połowie sezonu dostałem dobrą ofertę z holenderskiego MP Motosport. Za 10 tysięcy euro za weekend mogłem startować w ich teamie. Byłem regularnie w pierwszej dziesiątce. Zimą było nas stać na cztery dni testowe. Koszt 20 tysięcy euro. Wystarczy wspomnieć, że większość mogła pozwolić sobie na 15 takich dni.

Gdzie spędziłeś kolejny sezon?

- Również w MP Motorsport, ale nie było już taryfy ulgowej. Zapłaciliśmy 250 tysięcy euro za sezon. Rozpocząłem współpracę z inzynierem z Ferrari, który pracował we włoskim gigancie za czasów Michaela Schumachera. Miał ogromną wiedzę, ale nie potrafił się do końca przestawić na Formułę Renault. Nasze starty nie przebiegały tak jak chcieliśmy.

Widać, że jesteś bardzo ambitny...

- Staram się robić wszystko, aby osiągnąć sukces. Trenuję na siłowni, sali gimnastycznej, mam zajęcia z psychologiem. W grudniu 2007 rozpocząłem pracę z Robem Wilsonem. Nowozelandczyk udoskonala technikę jazdy. Pracuje z największymi kierowcami: Kimim Raikkonenem, Davidem Coulthardem, Juanem Pablo Montoyą. Współpracuje nad rozwojem technologicznym McLarena i Red Bulla. Bardzo długo starałem się o kontakt do niego. Wreszcie się udało dzięki Tomkowi Kubicy, kuzynowi Roberta, który pomaga mi w rozwoju kariery. Pojechałem do Anglii, spędziłem z Robem kilka dni. Bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Pokazał mi wspaniałe rzeczy. Najpierw była teoria, potem praktyka. Jego jazda jest nienaganna. Wytłumaczył mi, że dzięki odpowiedniemu balansowi auta, można zyskać cenne setne sekundy. Ciągle jesteśmy w kontakcie. Dzwonię do Roba, kiedy potrzebuję jakiejś rady. Niestety on również nie jest tani.

Jakie masz plany na przyszły sezon?

- Chciałbym wystartować w nowopowstałej Formule 2. Jest to reaktywowana seria, w której FIA (Międzynarodowa Federacja Samochodowa – przyp. red. ) chce promować młodych kierowców. Wszyscy mają mieć takie same bolidy, mechaników i inżynierów zapewniają organizatorzy. My jakby tylko wypożyczamy bolidy na wyścig. Każdy miałby równe szanse. Wpisowe 250 tysięcy euro. Problem w tym, że ojciec nie ma już takiej kasy.

Nie macie sponsorów?

- Pukaliśmy już do wielu drzwi, ale zawsze było to samo. Odbijaliśmy się od drzwi lub sekretarek. Nikt nie chce poważnie z nami rozmawiać. Raz miałem już dogadany kontrakt sponsorski z jednym z browarów, jechałem na podpisanie umowy, a wtedy zadzwonili, że nic z tego nie będzie, bo zauważyli, że jestem niepełnoletni. Wciąż staramy się o inwestorów, ale jest ciężko. Jak widać nikt nie wyciągnął wniosków od czasu Roberta Kubicy. Każdy chce mieć gotowy produkt, ale kiedy przyjdzie sukces, mogę radzić już sobie sam.

Twoje starty są więc zagrożone?

- Tak, wielu ma takie problemy. Ciągle myślę o tym, że moja ciężka praca może pójść na marne. Niestety do ścigania się potrzebna jest gigantyczna kasa. A sponsorzy boją się inwestować w młodych. Śmieję się czasem, że moi koledzy potrzebują 20 złotych na kino, a ja 250 tysięcy na starty w Formule 2. Mam nadzieję, że mi się uda.

Marzy ci się Formuła 1, bycie drugim Kubicą?

- Chce być pierwszym Adamskim. Mamy już jednego Kubicę. Dobrze, że jest, bo dzięki niemu i tak wiele zmieniło się na lepsze. Formuła 1 to oczywiście mój cel, ale do niej jeszcze daleka droga.

Najnowsze