Na gali najbardziej prestiżowego magazynu motoryzacyjnego "Autosport" podszedł do szefa McLarena Rona Dennisa i powiedział, że chce jeździć w przyszłości w jego teamie. Miał wtedy 10 lat. Dwa lata później został objęty specjalnym programem dla młodych kierowcow. Zainwestowano w niego kilka milionów funtów. Odkąd trafił pod skrzydła wielkiej brytyjskiej stajni, miał już z górki - w przeciwieństwie do naszego asa Roberta Kubicy.
Wygrał w każdej serii w której startował - od kartingu po GP 2. W końcu spełnił swoje marzenia o prestiżowej Formule 1 i od razu zaczął w niej błyszczeć. Można nie lubić Hamiltona za jego ostrą jazdę - czasami na granicy ryzyka i przyzwoitości. Nie ma jednak wątpliwości, że jest piekielnie szybki. To również specjalista od jazdy na mokrej nawierzchni. Wczoraj bardzo mu to pomogło, bo gdyby nie jego wysokie umiejętności, kto wie, czy poradziłby sobie z wyprzedzeniem Timo Glocka na ostatnim zakręcie toru Interlagos.
W niedzielę wreszcie się udało - Lewis został najmłodszym mistrzem świata w historii. W wieku 23 lat i 301 dni jest najlepszy w jednym z najpopularniejszych i najbardziej elitarnych sportów świata.
Rok temu brakowało mu jeszcze obycia. Nie wytrzymała psychika, dlatego mimo ogromnej przewagi pękł w końcówce sezonu i zdołał go wyprzedzić zimny jak lód Kimi Raikkonen. Teraz również był blisko oddania tytułu kierowcy Ferrari - tym razem Felipie Massie. Nie poddał się jednak do końca, co się bardzo opłaciło.
W Brazylii świętował z całą rodziną: bratem Nickiem, Ojcem Anthonym, macochą Lindą i piekną dziewczyną, piosenkarką Pussycat Dolls, Nicole Scherzinger. - To dla was i mojej rodziny - krzyczał do swojego inżyniera, kiedy zdał sobie sprawę, że wygrał.
Pierwszy czarnoskóry kierowca w F1, najmłodszy zwycięzca - Lewis Hamilton jest królem.