"Super Express": - Po walce pojechałeś podobno przebadać się do szpitala. Wyniki są w porządku?
Mariusz Wach: - Nic mi nie jest. Zszyli mi oko i tyle. Każda porażka boli, ale przegrać z Powietkinem to przecież nie hańba.
- Dlaczego tak rzadko atakowałeś i praktycznie nie biłeś prawą ręką, chociaż widziałeś, że on jest zakrwawiony?
- Walka mogła wyglądać inaczej, mogłem zadać więcej ciosów, ale zdarzyło się parę rzeczy, których nie było widać. Do 4.-5. rundy było elegancko, wszystko szło według planu. Kłopoty zaczęły się, kiedy trafił mnie na dół. Poczułem jego ciosy na tułów i nic już się nie układało.
- Powietkin bije aż tak mocno?
- Bardzo mocno. W przeszłości wiele razy sparowaliśmy, ale to dzisiaj zupełnie inny zawodnik. Przepracował cały ten okres i jest teraz dużo silniejszy. Wystarczy spojrzeć na jego plecy, barki, biceps, przedramię. W każdy cios wkładał całą energię i nie zmęczył się do samego końca.
- Naprawdę bił mocniej od Kliczki?
- To dwaj różni zawodnicy, trudno ich porównywać. Kliczko lepiej się broni, zbiera ciosy na bloki, boksuje z wyciągniętymi rękami. Powietkin szybko skraca dystans. Obydwaj mają czym uderzyć, ale ciosów Kliczki aż tak nie odczułem.
- Jakie myśli przychodzą ci teraz do głowy?
- Trzeba coś zmienić w moim boksowaniu. Na pewno zostanę z trenerem Piotrem Wilczewskim. Przygotował mnie bardzo dobrze i w narożniku podsuwał dobre rozwiązania. To ja nie zrealizowałem planu.
- Nie zarobiłeś na tej walce, tylko wykupiłeś swój kontrakt z rąk promotorów i jesteś wolnym zawodnikiem. Jaka czeka cię przyszłość?
- Naprawdę nie myślę o tym. Teraz czas na odpoczynek. Przez ponad rok ciężko pracowałem, ostatnie trzy miesiące to była prawdziwa harówka pod tę walkę. Jestem zmęczony. Mam prawie 36 lat, może to są już moje ostatnie podrygi, ale nigdy się nie poddaję. Bardzo przeżywam wszystkie porażki i gorsze występy, ale wkrótce się zbiorę i znów będzie w porządku. Za jakiś czas pokażę, na co mnie stać.