"Super Expre": - Jak doszło do tej walki?
Rafał Jackiewicz: - Dwa miesiące wcześniej zadzwonił do mnie z propozycją polski sędzia i przedstawiciel federacji WBF Zbigniew Łagosz. Nie bardzo wierzyłem w tę walkę, ale na wszelki wypadek zacząłem trenować. Rywal słaby, a do tego jeszcze jakiś pas, więc dlaczego nie jechać?
- Jak poradziłeś sobie z limitem wagowym 66,6 kg? Zawsze masz z tym problemy.
- Do zbicia miałem 11 kg, a w tygodniu walki zostało jeszcze 5. Od wtorku byłem już w Namibii, gdzie panowały 40-stopniowe upały. Założyłem dwie bluzy i biegałem po kilka kilometrów w tym skwarze. Waga leciała w dół i wszystko było w porządku. Przynajmniej tak mi się wydawało...
- To znaczy?
- Popier... mi się w obliczeniach! Okazało się, że w noc poprzedzającą ważenie miałem do zrzucenia jeszcze 3 kg, więc pół godziny stałem pod prysznicem w gorącej wodzie, a potem w kilku bluzach zaległem pod kołdrą. Udało się, ale to była katorga.
- Jak wyglądała walka?
- Nie potrafię sobie wytłumaczyć, jak to się stało, że nie wygrałem. Za bardzo robiłem sobie jaja. Do ringu wyszedłem przy utworze "Makumba", krzyczałem coś do kibiców, łapałem rywala za szyję...
- Miałeś rywala na deskach w pierwszej rundzie.
- Zaczyna się walka, a on nagle się przewraca. Zgłupiałem, ale zamiast go skończyć, zacząłem robić show. Trener mówił, że przegrywam na punkty, ale myślałem, że robi sobie ze mnie jaja.
- Finansowo się opłacało?
- Kasa nie była duża, ale na Jaguara X-Type 3 (to 58. samochód, który kupił - red.) starczyło. Przegrałem, ale na tyle spodobałem się władzom WBF, że zaprosili mnie na turniej, który również odbędzie się w Afryce.