"Super Express": - Miała być walka z Johnsonem, nie ma walki z Johnsonem. Dlaczego?
Jan Błachowicz: - Zgłosiłem się do tego pojedynku, bo widziałem, że Johnson szuka pojedynku w podobnym terminie co ja. Zresztą ktoś zrobił analizę i wyszło, że jestem jedyną opcją dla Anthony'ego, bo każdy, kto jest ode mnie wyżej w rankingu, ma już zaplanowane pojedynki, jest świeżo po nich lub leczy uraz. I z ciekawości napisaliśmy do szefów UFC. Odpowiedź po 5 minutach była taka, że jeśli Johnson się zgodzi, to do walki dojdzie. W ciągu godziny wszystko było załatwione.
Jan Błachowicz chce zagrać w kasynie w Las Vegas
- Byłeś zawiedziony, że jednak do tej walki nie dojdzie?
- Tak, ale najważniejsze, że walczę na tej samej gali i z podobnym przeciwnikiem. Bo też jest stójkowiczem i nie musiałem zmieniać przygotowań. Nie straciłem jednak motywacji. Jeśli walka z Andersonem ułoży się dobrze, można wrócić do Johnsona.
- Anderson ma bilans 5-1. Wygląda jak rywal do pożarcia.
- Ale rankingi i bilanse nie walczą. Do klatki wchodzi nas dwóch, obaj mamy ręce, nogi i łokcie. Obejrzałem parę jego walk. Wiem, na czym mam się skupić i traktuję go tak, jakby to był Johnson. Nie ma taryfy ulgowej.
- Po raz pierwszy walczysz w USA i to w legendarnej MGM Grand w Las Vegas. Nie będzie tremy?
- Kiedyś będąc w Vegas zrobiłem sobie zdjęcie przed halą i proszę, kilka miesięcy później tam wystąpię jak największe gwiazdy sportów walki. Powoli do mnie to dociera.
- Vegas słynie z kasyn. Będzie okazja po walce je odwiedzić?
- W Vegas byłem parę razy, więc wiem już gdzie pójść i co odwiedzić (śmiech). Po walce będę miał jeden dzień wolny, a szkoda być tam i nie zagrać w kasynie. Hazardzistą nie jestem, ale po wygranej 10 dolarów do jakiejś maszyny wrzucę.