Skoki narciarskie od lat są technologiczną wojną. Reprezentacje z całego świata robią wszystko, by osiągnąć jak największą przewagę nad konkurentami już na starcie. W przeszłości używano do tego celu długich nart czy kombinezonów, których krok kończył się niemal w kolanach zawodników. FIS kolejno sankcjonował te nowości i teraz walka rozgrywa się w laboratoriach, tak by przewaga była osiągana zgodnie z przepisami międzynarodowej federacji. W ostatnich latach nasi skoczkowie nie mogli na to narzekać. Biało-czerwoni mieli do dyspozycji Matthiasa Proddingera, który wprowadził rewolucyjne zmiany w wiązaniach i butach. On jednak odszedł razem ze Stefanem Horngacherem. Nie oznacza to, że Kamil Stoch i spółka zostali na lodzie. Wręcz przeciwnie!
Z informacji przekazanych przez portal sport.pl wynika, że obecnie w naszym sztabie nie ma co prawda jednej osoby odpowiedzialnej za nowinki technologiczne, ale Polski Związek Narciarski zdecydował się na współpracę z kilkoma firmami na różnych płaszczyznach. Owocem tych działań ma być element, który powinien dać znaczącą przewagę podopiecznym Michala Doleżala. O tej technologicznej bombie mówił Adam Małysz na gali stulecia PZN. Jak zaznaczył dyrektor kadry polskich skoczków, prototyp rozwiązania jest już testowany w odpowiednich warunkach w specjalnie przygotowanym tunelu aerodynamicznym.
Polecany artykuł:
- Wszystko idzie dobrze, jest tak, jak planowaliśmy. Oczywiście są drobne opóźnienia. Myślę jednak, że będzie to taki punkt, który zaskoczy rywali. Raczej nie będzie to rewolucja, ale element, który wywoła taki efekt "wow", a to już nam wystarczy. Dzisiaj w sporcie jest tak, że drobne sprawy sieją zamęt w innych drużynach. Tak było przecież w Vancouver, bo jak Austriacy zobaczyli zapięcia Ammanna to właściwie polegli. Mnie pozostała tam walka tylko o drugie miejsce, bo i tak nie miałem szansę na pierwsze, ale taki jest ten sport. Nie wystarczy być tylko najlepszym i to pokazywać. Trzeba dołożyć także coś technologicznego - podkreślił pewny siebie Adam Małysz.