"Super Express": - Czyżby nasi skoczkowie dostali pewnej zadyszki po bardzo udanym Turnieju Czterech Skoczni?
- Na zadyszkę jest za wcześnie, bo przecież ledwo co wypaliliśmy. Szkoda, że nie odbył się niedzielny konkurs, bo pewnie byłoby już zupełnie inaczej niż w sobotę.
- Dlaczego wypadli gorzej niż kilka dni wcześniej?
- Stefan Horngacher mówił mi, że zwłaszcza Kamil Stoch i Dawid Kubacki nie potrafili przyjąć takiej pozycji na dojeździe do progu, z której wyszłoby "pchanie". Nie potrafili dostosować się do tamtejszych warunków, do różnicy rozbiegów w Bischofshofen i na Kulmie. Na pierwszym, płaskim i długim, jest dużo czasu, by poprawić pozycję. Na drugim jest stromo i nogi uciekają spod tułowia.
- A może loty na nartach nie za bardzo są w naturze polskich skoczków?
- Jeżeli skacze się dobrze, to nieważne, jak duża jest skocznia. A ja sam trzykrotnie byłem najlepszy w pucharowej punktacji w lotach.
- A czy przerwanie zwycięskiej passy Kamila ma swoje dobre strony?
- Nie było to planowane. Jago skoki na Kulmie nie były takie, na jakie go stać. Ale być może da mu to teraz korzyść, bo w mistrzostwach świata w Oberstdorfie wystąpi bez presji, by koniecznie wygrać.
- Na co mogą liczyć polscy kibice w tym czempionacie?
- Na walkę ze strony polskich skoczków. Każdy z nich może czegoś oczekiwać. Trzeba tylko normalnie skoczyć, na co stać każdego z nich. Każdego, a nie tylko Kamila, który jest liderem.