– Czy skok po złoty medal w wykonaniu Piotra Żyły był lepszy od pańskiej legendarnej próby, która dała złoto w Lahti?
(śmiech) – Nie da się tego porównać, inne czasy! To co skoczył Piotrek… to skok podobny do mojego był chyba w Val di Fiemme na średniej skoczni. Tam też był rekord obiektu. Jak zawodnik dostaje „to coś”, to oddaje taki skok życia. To co zrobił Piotrek, myślę, że niejeden mu teraz zazdrości.
– Na początku Halvor Egner Granerud mówił, że w tym sobotnim konkursie rolę odgrywały warunki, a nie umiejętności skoczków. Potem jednak zmienił zdanie. Jak duża jest w tym złotym medalu zasługa Piotrka, bo te zawody były jednak trochę loteryjne…
– Trochę były, ale Piotrek miał też trochę pecha w pierwszej serii, choć ten skok nie był zły. W drugiej była „petarda” i trochę mu te warunki pomogły. Na tych małych skoczniach przede wszystkim odbicie odgrywa rolę i Piotrek naprawdę skoczył skok życia. Wygranie serii próbnej dodało mu skrzydeł, a mogło też przynieść więcej stresu. Może to szczęście w nieszczęściu, bo był daleko po pierwszej, ale różnica była mała. Tracił pięć punktów do pierwszego miejsca. Gdy skoczył ten skok, to miałem 100 proc. pewności, że będzie podium. Nie wiedziałem, tylko, że aż złoto.
– Jaką więc informację zwrotną dostał pan po tym całym weekendzie? Plan minimum to był jeden medal, ale teraz chyba celujemy w następny…
– Trzeba podejść spokojnie do tego. Chłopaki dostali dawki pewności siebie. Do Planicy mogli jechać niepewni po ostatnich konkursach, mimo że wygrali Piotrek i Dawid Kubacki konkurs super duetów. Zawody indywidualne w Lake Placid, pogodowe i wietrzne, mogły wprowadzić niepewność. Po sobocie okazało się, że jest szansa walczyć o medale i to te najcenniejsze. Jeśli Piotrek zaatakował z 13. miejsca i wygrał, to inni też wiedzą, że mają szansę…
– Piotr Żyła przyznał, że potrzebna była zmiana sztabu szkoleniowego. Czy ma Pan teraz satysfakcję, że dobrze postąpił, dając szansę Thomasowi Thurnbichlerowi?
– Oczywiście, że mam jakąś satysfakcję. Tym bardziej, że zawsze trochę tego nosa miałem i po raz kolejny udało się postawić na swoim. Choć nie było to łatwe, bo ta Planica (finał poprzedniego sezonu i głośne odejście trenera Michala Doleżala – przyp.) tak dała mi kość, że już sam myślałem o rezygnacji, o odejściu ze sportu i robieniu czegoś innego. Przy namowach i stabilizacji sytuacji, gdy zobaczyłem, że chłopaki zaczęli wierzyć, że „da się” to sprawa się zmieniła. Słowa, które padały, że jest super i inaczej, że chłopaki naprawdę czują pewne rzeczy… Chcę powiedzieć, nigdy nie powiedziałem, że poprzedni sztab był zły, bo każdy trener przynosi naprawdę dużo. Tutaj naprawdę była potrzeba zmiana. Nie tylko personalna, ale systemowa. U trenerów Stefana Horngachera i Michala Doleżala skoczkowie robili bardzo podobne treningi i stało się to monotonne. Potrzebna była zmiana i ja wiem, że starsi skoczkowie mogli mieć z tym problem, bo sam pamiętam, jak było za moich czasów. Podejmowanie decyzji przynosiło ryzyko i niepewność. Też z własnego doświadczenia wiedziałem, że ta zmiana przyniesie dobre rezultaty.
Piotr Żyła opowiedział, jak przeżył noc po zdobyciu MŚ. Pobudka była zaskakująca