Latem na wybiegu skoczni funkcjonuje boisko piłkarskie.
O obiekcie K98 w Alpensii mówi nam inż. Jacek Włodyga, członek podkomisji budowy skoczni w federacji FIS.
- Obie olimpijskie skocznie przebudowano kilka lat temu, w taki sposób, by skoczek odbijał się bardziej do przodu, a nie do góry i by uzyskał jak największą prędkość lotu nad zeskokiem. A przez to ma lecieć daleko, a końcówka lotu ma pozwalać na bezpieczne lądowanie nawet przy największych odległościach. Maksymalny kąt nachylenia progu, 11 stopni, ułatwia odbicie ku przodowi i wślizgnięcie się w strugi powietrza. Dzięki temu w końcówce skoczek może jeszcze zachować znamiona lotu. Ale jeżeli z progu wyjdzie wysoko i napotka na opór powietrza, w dole zabraknie mu prędkości i spadnie - analizuje Włodyga.
Na skoczni normalnej bardziej niż na dużej (w Pjongczangu to K125) liczy się moc odbicia z progu i stopień wyszkolenia zawodnika.
- Największe szanse będzie miał ten, który uzyska najlepsze parametry odbicia: jego moc, odpowiedni kąt i właściwe wejście w strugi powietrza - mówi ekspert budowy skoczni. - Na obiekcie normalnym trudniej wybrać prawidłową trajektorię lotu. A samo szybowanie schodzi tutaj na drugi plan. Mniej odczuwa się też, gdy "dusi" wiatr od tyłu. I sądzę, że polscy skoczkowie mają tutaj większe szanse, by wypaść dobrze. Są bowiem dobrze przygotowani: i do odbicia, i do kontrolowania lotu. Kamil Stoch doskonale wie, o co chodzi. Dawid Kubacki dawno przestał wychodzić z progu zanadto do góry. A Piotr Żyła właśnie poprawił sposób dojazdu do progu. Wszyscy dadzą sobie radę.
Skocznia K98 w Alpensii przypomina trochę obiekt K95 w Szczyrku Skalitem, w sąsiedztwie którego mieszka Stefan Hula. Czyżby dobra wróżba?
Zobacz również: Pjongczang 2018: Wybieramy miss igrzysk olimpijskich 2018! [SONDA, GALERIA]